sobota, 17 stycznia 2015

Ostatnie dni w Afryce i powrót do domu :)

Hej,
piszę do Was tym razem z mojego pokoju, z Gdańska. Wybaczcie za te parę dni opóźnienia ale byłam zaaferowana powrotem i nie miałam kiedy przysiąść do komputera na spokojnie :) Obiecałam, że opiszę Wam jeszcze ostatnie dni w Zambii, a trochę się działo.

Zatrzymaliśmy się podróży do  Livingstonu...
Trzeciego dnia pobytu, wybrałam się na kajaki po Zambezi. O 8 czekałam pod muzeum Livingstonu na samochód firmy, która organizuje spływy. Wbrew arfican time'u auto przyjechało punktualnie. W trakcie krótkiej przejażdżki, poznałam dwie, młode hiszpanki, które wybierały się na rafting. Od razu nawiązałyśmy kontakt, także były wolontariuszkami i żałowałam, że nie spędzimy razem dnia. Po dotarciu do siedziby firmy Safari Par Excellence poznałam towarzyszy dalszej podróży: Marka, Jess i Sarah. Pochodzą z San Francisco, Mark i Sarah są młodym małżeństwem i odwiedzili Jass (siostrę Sarah) na wolontariacie. Jass jest w Zambii już ponad pół roku, a przyjechała na rok, również stacjonuje w Lusace. Nie pamiętam, czym dokładnie się tam zajmuje. Po zapoznaniu się, ruszamy w stronę Botswany, ponad godzinę jedziemy na miejsce startu. W samochodzie jest z nami dwoje przewodników Joseph i facet, którego imienia nie mogę sobie przypomnieć :P Na szczęście droga się nie dłuży bo podziwiamy cudną roślinność, wioski i zwierzęta. Przy asfalcie spotkaliśmy między innymi żyrafę, która zajadała się liśćmi. Po jakiejś godzinie jazdy, zboczyliśmy na boczną, polną drogę i strasznie nas wytrzęsło ale miało to swój dziki urok :) Na miejscu, nasi przewodnicy wraz z kierowcą Kenem wypakowali sprzęt i prowiant. Szybko nadmuchali pontony i ruszyliśmy. Mi przypadło dzielenie kajaku z Josephem. Byłam mile zaskoczona, bo rzeka wcale nie była taka spokojna jak się spodziewałam. W niektórych miejscach prąd był naprawdę silny i nawet były wiry. Przed niektórymi spadami musiałam chować aparat do skrzyni aby się nie zamoczył. Mieliśmy przystanki żeby móc zamoczyć się w wodzie. Przewodnicy do niej skakali, a my wygrzewaliśmy się przy brzegu. Pogoda była cudna, ale słońce zdradliwe, więc co chwilę trzeba było smarować się kremem. Z pontonu widzieliśmy wiele ptaków oraz hipopotamy. Jednym z większych atutów Afryki, jest właśnie to, że można w niej oglądać dzikie zwierzęta, żyjące na wolności. Niesamowite przeżycie. Po 13:00 byliśmy już dość zmęczeni wielogodzinnym wiosłowaniem w upale, więc przystanęliśmy na lunch. Każdy z nas zrobił sobie hamburgera, wypił colę i zjadł jabłko na deser. Najedzeni ruszyliśmy w dalszą drogę. Zatrzymaliśmy się na małej, dzikiej plaży i wypatrzyliśmy na niej ślady małego krokodyla. W Zambezi się od nich roi. Moi amerykańscy kompani byli bardzo sympatyczni. Rozmawialiśmy m.in. na temat historii naszych krajów. Okazało się, że bardzo dobrze orientują się w polskiej przeszłości. Znali Lecha Wałęsę, wiedzieli, że Solidarność narodziła się w Gdańsku i byli ucieszeni, że właśnie tam mieszkam.
Po 16:00 zostałam odstawiona ponownie pod muzeum, spod którego udałam się na naszą kwaterę.
Wieczorem, wybrałyśmy się z Justyną do pobliskiego pubu aby pożegnać się z naszymi miejscowymi znajomymi. Spotkałam tam także moje koleżanki z Hiszpanii.

Na drugi dzień, rano  zajechaliśmy do sióstr aby się pożegnać i odebrać stuły, które uszyła s. Ula. Następnie, ruszyliśmy w drogę do Lusaki. Po przyjeździe, chwilę odpoczęliśmy i pojechaliśmy busem do Chilangi, aby pożegnać się z innymi, miejscowymi siostrami. Miło spędziliśmy czas przy cieście i herbacie.

Ostatnią niedzielę, jak zwykle zaczęłam w kościele. O 7:00 była msza, pod jej koniec o. Jacek podziękował nam za trzymiesięczny pobyt w Lindzie i otrzymałyśmy oklaski :) Zaśpiewałam parę piosenek z dziećmi. Po mszy żegnałyśmy się z parafianami i robiłyśmy pamiątkowe zdjęcia. Później odwiedziła mnie Linda i Charitty, by poprawić moje twisty przed wyjazdem. Siedziałyśmy na dworze ,bo akurat było pogodnie, a chciałam złapać ostatnie promienie słońca. Dostałam od niej pięknie zdobioną,fioletową czitengę. Obie się wzruszyłyśmy. Generalnie cały dzień mijał mi na pakowaniu, odwiedzinach znajomych, pożegnaniach, rozmowach ... dostaje prezenty, robimy zdjęcia. Zapraszamy ojca Jacka na obiad do centrum Lusaki, a następnie na kawkę. Otrzymujemy od niego pamiątkowe, zambijskie czapki :) Wraz z Justyną dostajemy od dzieci z parafii kolaż z serduszkami, na których napisane są życzenia dla nas. Piękny gest, jak sobie o tym pomyślę to ciepło robi mi się na sercu :) W ciągu dnia mamy sporo gości, chcą się pożegnać, przytulić, życzyć udanej podróży
i usłyszeć zapewnienie, że do nich wrócimy :) Tego nie mogę niestety obiecać ... chciałabym, ale zobaczymy jak życie się potoczy.
Rano, w dzień wyjazdu, ponownie odwiedzają nas różni znajomi. Ok. 12:00 wyruszamy na lotnisko. Na nim żegnamy się z o. Jackiem i Arturem. Odprawa przebiega bardzo sprawnie, bez żadnych problemów. W naszym samolocie nie było oprócz nas chyba żadnych białych, sami Azjaci i Arabowie. Zachowywali się bardzo głośno. Samolot trochę się spóźnił ale nadgonił w powietrzu
i dolecieliśmy do Adis Abeby (Etiopia) zgodnie z czasem. Na lotnisku wydaję ostatnie dolary, pijemy pyszną etiopską herbatę z cynamonem. W kolejce do odprawy poznajemy kilku ciekawych ludzi, m.in. piłkarza z Nigerii, który grywał w różnych klubach europejskich, a obecnie studiuje w Stockholmie. W samolocie co chwilę dostajemy coś do jedzenia: desery, sałatki, ryby, kanapki, napoje, alkohol. Po północy mamy międzylądowanie w Dżuddzie w Arabii Saudyjskiej. Widok oświetlonego miasta nad Morzem Czerwonym jest niesamowity. Niestety, nie udaje się mi zasnąć, bo wsiadają kolejni pasażerowie, zaczynają gadać, jeść, a dzieci płakać. O 7:00 przylatujemy do Franfurtu, do jednego z największych lotnisk na świecie. Czekamy na nim ponad pięć godzin na lot do Warszawy. Odkrywam, że na którymś z lotnisk, podczas odprawy, zgubiłam zasilacz do laptopa. Nie mam więc co robić, krzątam się trochę po tym molochu, czytam książkę, drzemię i obserwuję pasażerów. W końcu po 12:00 odlatujemy do Polski. O 14:05 ląduję w Warszawie. Szybko odnajduję mój bagaż i pędzę na spotkanie z ukochanym. Żegnam się z Justyną ... jeszcze raz dziękuję Ci, za wspaniały, wspólny pobyt w dalekiej Afryce :) Wspólnie z Jackiem jedziemy do mojej przyjaciółki Hani, która jest kochana i zgodziła się nas przenocować. Warszawa wita mnie prawie 10 stopniami Celcjusza, pięknym zachodem słońca i cudnymi, świątecznymi ozdobami. Wieczór spędzamy przy polskim piwku i afrykańskich opowieściach.
Na drugi dzień spotykamy się z dziadkiem Jacka, jemy wspólny obiad i ruszamy na dworzec. Tam spotykam się z bratem Maćkiem, któremu daję w prezencie 10 miliardów :) Wsiadamy do pendolino i po trzech godzinach jesteśmy w Gdańsku. Na nowo wyremontowanym dworcu czeka na mnie kolejna niespodzianka: rodzina i przyjaciele z balonami, kwiatami, słodyczami i bake rollsami. Nie mogę znaleźć odpowiednich słów żeby coś sensownego im powiedzieć ... jestem niezwykle wzruszona i szczęśliwa. Część cudownej ekipy przychodzi do mnie na herbatkę, rozdaję im zambijskie prezenty i cieszymy się sobą. Powoli próbuję przyzwyczajać się do polskiej rzeczywistości ... odwiedzam przyjaciół, bliskich, katując ich moimi zdjęciami i filmami :D W najbliższym czasie zamierzam wybrać się do paru szkół, parafii by poopowiadać o zambijskiej misji dzieciakom. A od lutego zaczynam na poważnie szukać roboty. Może ktoś ma jakąś ciekawą propozycję dla pani magister kulturoznawstwa? :D Umiem śpiewać, gadać, malować, szpachlować itd :D

Dziękuję Kochani za cudowne trzy miesiące ... za budujące komentarze, wsparcie i zainteresowanie moją misją. Obiecuję, że czasem coś tu naskrobię, choć pewnie nie będzie to tak interesujące jak afrykańskie opowieści. Postaram się jak najlepiej kontynuować dzieło misyjne tu, w Polsce. Tak więc, nie przestawajcie trzymać kciuków.
Pamiętajcie, świat otwiera się przed Wami! Podróżowanie to niezwykła przygoda, nigdy nie przestawajcie się uczyć, odkrywać i marzyć :)
Ściskam,
Wasza Dosia

Przydrożna żyrafa

Droga na szczyt

Jass, Dosia, Sarah

Ahoj przygodo!

Z Jass i Markiem

Batman 

Hipo

Lunch

Łapy krokodyla

Plaża, dzika plaża ... 

Dmuchawce, latawce, wiatr 

Zdjęcie pamiątkowe

Kolaż <3

Pożegnanie z tatą

Frankfurt o świcie

Stolyca!

Jak z bajki ... 

Jacek z zambijskiej koszuli i ja w świątecznym sweterku

Kochana rodzina i przyjaciele

1 komentarz:

  1. hej, zdjecia super wspomnienia tez, moja corka leci na 3 tyg misje ze szkoly i strasznie sie martwie ale chyba nie jest tak zle jak mi sie wydaje, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń