Mwachona bwanji (good afternoon/dzień dobry),
Moja zambijska misja dobiega końca ... o tej porze za tydzień będę już w Polsce
J Niebywałe jak to
szybko zleciało. Czas wrócić do rzeczywistości, jednak o ile będę w stanie,
chciałabym dalej kontynuować dzieło misyjne w kraju J Mam parę pomysłów, które mam
nadzieję, uda się zrealizować. Póki co, nadal jestem na Czarnym Lądzie i przede
mną jeszcze wycieczka do Livingstonu. Tym razem zabieram ze sobą laptopa, więc
postaram się pisać na bieżąco. Już niewiele afrykańskich notek zostało mi do
napisania więc muszę nadgonić :P.
Polacy dziś mają wolne z racji Święta Trzech Króli, a
Zambijczycy obchodzili je w niedzielę. Przez Lindę przeszła parafialna procesja
połączona z inscenizacjami. Miała swój początek przy pętli autobusowej (choć
„pętla” to zbyt duże słowo :P) i kończyła się w kościele, w którym została
odprawiona msza. Trochę żeśmy się spóźniły, ale o. Jacek podrzucił nas autem.
Komicznie to wyglądało, jak nagle naprzeciw tłumu ludzi stanął samochód i
wyskoczyły z niego dwie musungu. Zambijczycy uwielbiają takie eventy, więc było
głośno, kolorowo i ruchliwie. Każde dziecko miało na sobie papierową koronę,
niektórzy tańczyli, byli bębniarze, chór, a także służba porządkowa, którą
stanowiły parafianki. Głównym ich zadaniem było zgarnianie dzieci z pobocza,
żeby trzymały się kolumny. Co jakiś czas procesja zatrzymywała się, żeby
obejrzeć małe przedstawienia. Parafianie – aktorzy przebrani byli za Trzech
Króli, Heroda, Maryję, Józefa itd. Trzeba przyznać, że całkiem dobrze im to
wyszło. Tak jak procesja była sprawna i udana, tak Msza była nie do zniesienia.
Kościół jest zdecydowanie za mały na taką rzeszę ludzi. Jak w parafii dzieją
się jakieś ważne wydarzenia typu procesja lub pogrzeby wszyscy kiszą się w
kościele jak ogórki. Jest zaduch, nie ma gdzie siedzieć, a dzieciaki
rozrabiają. Jeszcze muszę gdzieś się wcisnąć z gitarą, ale co chwilę kogoś nią
uderzam. Cieszę się natomiast, że dzieciaki chwyciły piosenki, których je
nauczyłam i śpiewają je także poza kościołem. Ostatnio jeden z kawałków śpiewali chłopacy na boisku :D Super, bardzo to budujące!
A z afrykańskich przygód, to muszę się z Wami podzielić tym,
że przedwczoraj miałyśmy węża w domu, a dokładnie za materacem Justyny. Siedzę
sobie spokojnie w kuchnio-salonie, a tu nagle słyszę pisk mojej współlokatorki,
wybiega i krzyczy: „mamy węża!”. Faktycznie, przy łóżku wiła się czarna, mała gadzina.
Z początku myślałyśmy, że to może młoda kobra, bo w charakterystyczny sposób
unosiła łeb. Od razu zadzwoniłyśmy do o. Jacka, a ten powiadomił naszego stróża
Ambozę. Przyszedł z kijem i obstawą: synem i żoną. Wcale nie było tak łatwo
złapać tego skubańca, bo co chwile uciekał. W końcu jednak udało się go zatłuc.
Okazało się, że nie było to nic niebezpiecznego i strach był większy niż ten
wąż. Co nie zmienia faktu, że był obleśny i nie chciałabym mieć czegoś takiego
w śpiworze :P Od razu po akcji wzięłyśmy się za sprzątanie, zamiotłyśmy
dokładnie za naszymi materacami i postanowiłyśmy, że nie będziemy otwierać u
nas okna. Trudno … wolę się udusić niż być ukąszoną przez węża. Na szczęście
noce nie są już tak ciepłe jak na początku pobytu, więc idzie wytrzymać.
Wczoraj dwanaście godzin spędziłam na czterech literach, a
moje koleżanki Zambijki plotły mi włosy. Linda i Charitty przyszły ze swoimi
najmłodszymi dziećmi : Owenem i Grace, więc było wesoło. Początkowo rysowały,
później włączyłam im bajkę z polskim dubbingiem, a następnie grały sobie w
piłkę ale wszystkim bardzo szybko się nudziły. Specjalnie dla moich gości
zrobiłam blok czekoladowy, więc wszyscy się nim zajadali, w szczególności małe
brzdące. Po południu zabrałyśmy się za szykowanie lunchu. Gotowałam nawet
szimę, oczywiście z pomocą dziewczyn, bo potrzeba niebywałej siły, żeby ją
wymieszać. Sporo jej zostało, więc wezmę trochę do Polski i spróbuję ugotować.
Możecie się ustawiać w kolejce do degustacji :P Próbowałam kurczaka i szimę
jeść rękoma ale było mi niewygodnie więc pomagałam sobie widelcem. Po lunchu
zaczęły się schodzić kobiety, które przyszły na dogrywkę rozmów
kwalifikacyjnych. Zrobiło się dość tłoczno, bo wszystkie zamiast iść do
prowizorycznej poczekalni przychodziły do nas i macały moje włosy. Tym razem,
Justyna egzaminowała je z komputera, a ja z klaskania i śpiewu. Po burzliwych
obradach zostały wybrane do przedszkola dwie nauczycielki i dwie pomocnice.
Linda – fryzjerka, skończyła pleść włosy po 20 i zaraz potem wyłączył się prąd.
Nie pozostało, więc nic innego jak iść spać.
Dziś ostatni dzień malowania. Sprzątałam pokój na przybycie Artura – nowego
wolontariusza. Demontowałam także choinki w kościele J
Czekajcie na wieści z Livingstonu!
Buziaki,
Dosia
|
Procesja w błocie |
|
Bębniarze |
|
Królowa Justyna |
|
Trzej Królowie |
|
Idziemy :) |
|
Tańczymy |
|
Black and white ;) |
|
Gdzie jest Wally (Justyna) ? |
|
Z moją ulubienicą |
|
Czerwonoziemy |
|
Sunset |
|
Dzieciaki rysują |
|
Mamusie zajadają się blokiem, piją kawkę i plotą mi włosy :) |
|
Później oglądają bajkę po polsku |
|
I ubierają moje japonki |
|
Gotujemy szimę :) (szamę :P) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz