piątek, 2 stycznia 2015

Prezent - niespodzianka i Sylwester :)

Witam wszystkich w Nowym Roku!
Ja kompletnie nie odczuwam tego, że mamy rok 2015 J Może dlatego, że nie miałam tradycyjnego Sylwestra ze znajomymi, fajerwerkami, szampanem i zabawą. Mam jednak nadzieję, że skoro Sylwester był wyjątkowy, to cały ten rok taki będzie J Z minionego jestem niesamowicie zadowolona! Spełniłam jedno ze swoich największych marzeń – wyjechałam do Afryki. Ponadto zostałam Panią Magister, zdałam prawo jazdy i maturę z angielskiego i zostałam matką … póki co chrzestną J myślę, że jeszcze sporo wydarzeń mogłabym tu uwzględnić ale nie będę Was zanudzać moimi bilansami :D
Przed chwilą skończyłam malowanie i w końcu znalazłam czas, żeby coś napisać. Deszcz jednak, tak mocno leje, że nie słyszę muzyki z laptopa i nie mogę się skupić :P Dziś jest chłodno, ciśnienie znowu wariuje, obie z Justyną jesteśmy niesamowicie przymulone i najchętniej przespałybyśmy cały dzień. Zaraz jednak staram się odpędzać tę myśl, bo za 10 dni wracam do domu i chcę jak najlepiej wykorzystać te ostatnie chwile na Czarnym Lądzie.
No ale do rzeczy …
Ojciec Jacek, wpadł na pomysł, aby zrobić w Lindzie eksperyment i zorganizować sylwestrowe czuwanie na wzór Taize. Jeśli ktoś nie wie cóż to takiego, zapraszam na stronę www.taize.fr/pl. W wielkim skrócie są to spotkania ekumeniczne młodych, które odbywają się corocznie na przełomie grudnia i stycznia. Byłam na spotkaniu Taize w Rotterdamie cztery lata temu. W ciągu czterech dni odbywają się przeróżne konferencje, nabożeństwa, wystawy, eventy, a z 31.12 na 1.01 jest czuwanie. W tym roku spotkania Taize mają miejsce w Pradze, ale my postanowiliśmy zorganizować je w Lindzie. Zambijczycy słyną z tego, że są niezwykle ruchliwi i pobudzeni, co widać m.in. na Mszach. Była więc obawa, że nie spodoba im się taka forma modlitwy w ciszy i skupieniu. Warto było jednak spróbować J
Przygotowania do Sylwestra były bardzo intensywne. Parę dni spędziłam na tworzeniu specjalnego śpiewnika z pieśniami, wymyślałam do nich akordy, a następnie trzeba było wszystko podrukować dla uczestników. Zgłosiło się ich prawie trzydzieści, w szczególności młodzi. Warunkiem uczestnictwa było przyniesienie sześciu świeczek i czegoś do jedzenia ( z tego ostatniego niestety prawie nikt się nie wywiązał). W sylwestrowy poranek postanowiłam trochę pomalować przedszkole. Po jakiejś niespełna godzinie pracy słyszę pukanie do drzwi  … brudna od kurzu i farby, otwieram i widzę w progu kuriera z paczką. Byłam niezwykle zaskoczona, bo w Zambii nie istnieje coś takiego jak doręczenie do rąk własnych. Nie ma tu ulic, numeracji domów, a mieszkańcy (których na to stać) mają w urzędzie pocztowym prywatne skrzynki, do których doręczane są przesyłki. Nie ma też listonoszy, no bo kogo by nie kusiło przywłaszczenie sobie jakieś paczki lub kasy.Tymczasem, kurier zadzwonił do mnie dzień wcześniej, że przyjedzie, spytał się, gdzie ma dokładnie dostarczyć przesyłkę. Nie spodziewałam się jednak, że nastąpi to tak szybko, bo w środę rano dzwonił i coś kombinował … że niby nie wie, gdzie jest parafia w Lindzie itd. Miał ją zostawić u Salezjanów w City of Hope, gdyż ich siedziba znajduje się przy głównej drodze, więc nietrudno tam trafić. A tu proszę, kurier wręczył mi paczkę, zostawił numer i prosił o kontakt, gdyby coś w paczce było uszkodzone. Mogłam do niego zadzwonić  z zażaleniem, że dostałam połamane pierniczki :D Spytał się mnie: „Are you Jacek?” (bo paczka była zaadresowana na o. Jacka) :D, wytłumaczyłam o co chodzi, podpisałam pokwitowanie i brudnymi łapami od razu dorwałam się do odpakowywania. Mój chłopak przez cały czas mówił mi, że dostanę list, więc byłam kompletnie zaskoczona tą paczką. Jak tylko powierzchownie obejrzałam zawartość, łzy napłynęły mi do oczu i stwierdziłam, że nie jestem już w stanie dziś dalej pracować. Szybko pobiegłam do domu i zaczęłam po kolei odpakowywać paczkę. Znajdowały się w niej moje ulubione Bake rollsy i Sunbitsy, słodycze, pierniczki domowej roboty, kartki świąteczne, rysunki, zdjęcia, opłatki, prezenty. W życiu nie otrzymałam piękniejszego prezentu! Zwłaszcza tutaj, z dala od bliskich ten prezent nabrał szczególnej wartości i pozwolił mi poczuć się jak w domu. Ryczałam jak bóbr czytając wszystkie listy, kartki i oglądając laurki. Mam najlepszych przyjaciół i rodzinę na świecie i sama zazdroszczę sobie kochanego chłopaka, który tak cudownie to wszystko zorganizował J Do tej pory, serce mocniej mi biję jak o tym myślę. Codziennie przeglądam te wszystkie prezenty i cieszę się jak dziecko. Jeszcze raz dziękuję Kochani, za piękny prezent-niespodziankę! Jak już wcześniej wspominałam, lepszego zakończenia roku, nie mogłam sobie wymarzyć J Nie zdążyłam nawet zrobić zdjęcia pierniczkom, bo zaraz wszystkie spałaszowaliśmy razem z Justyną i o. Jackiem, aż się uszy trzęsły!

Jak emocje trochę opadły, zabrałam się za przygotowanie jedzenia na wieczór. Zrobiłyśmy dwie sałatki i dwa murzynki (ciasta!). W kuchni był sajgon, bo przez chwilę nie było wody, więc w zlewie nazbierało się sporo naczyń i jak zwykle wszędzie roiło się od much. Miały niezłą pożywkę! O 19 zaczęły się zapisy. Każdy, kto przyniósł sześć świeczek dostał specjalny identyfikator (zdjęcie poniżej) z imieniem. Rozdałam każdemu śpiewniczki i zaczęłam naukę śpiewu. W tym samym czasie Godfrey i Justyną rysowali na podłodze plan krzyża, by móc ułożyć na nim świeczki. O 22 zaczynamy adorację. W jej trakcie, Godfrey na przemian z o. Jackiem czytają różne refleksje, a ja przerywam je co jakiś czas piosenkami. Ludzie włączają się do śpiewu, są skupieni i zadowoleni. Kościół sprzyjał kontemplacji – oświetlony tylko świeczkami wyglądał pięknie! O  północy słyszymy fajerwerki, mamy pięciominutową przerwę i wracamy na mszę. Po niej czas na „after”, czyli jedzenie i zabawa w jednej z sal przedszkola. Jednak „after” w przeciwieństwie do modlitwy w kościele to totalny niewypał. Oprócz dwóch osób, nikt nic nie przyniósł do jedzenia, więc uczestnicy musieli  uraczyć się tylko naszymi sałatkami i ciastami. Każdy z nich miał przynieść także ze sobą widelec, kubek, talerz, ale o tym też zapomnieli, więc co chwilę coś od nas pożyczali. Zostałyśmy bez garnków, czajnika, naczyń i stołu. Dodatkowo trzeba im było we wszystkim usługiwać. Byłam na tyle poirytowana i zmęczona, że olałam dalszą zabawę i poszłam spać. Nie żałowałam, bo z opowiadań Justyny wiem, że nic nie straciłam. Sama spała tylko cztery godziny i też ciągle była poirytowana ich zachowaniem. Uczestnicy jak zobaczyli jedzenie, dostali amoku i w przeciągu paru minut wszystko było wyczyszczone. Na „śniadanie” każdemu przypadła więc kromka chleba tostowego …

Noworoczny poranek zaczęliśmy jutrznią o 7:00, a następnie o 8:00 była Msza. Po niej porobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia. Moja irytacja trwała dalej, bo nie miałyśmy świętego spokoju. Co chwilę ktoś do nas przychodził i coś pożyczał, a to herbatę, a to cukier, a to czajnik! Już się bałam, że otworzę lodówkę, i że w niej też kogoś zastanę. W końcu udało się nam wymknąć. Pojechaliśmy odwiedzić pacjenta Justyny z hospicjum – Benjamina. Poznaliśmy jego rodzinę, porozmawialiśmy, a o. Jacek udzielił mu Komunii. Po powrocie do domu, zjadłyśmy szybki, mały obiad ipostanowiłyśmy się zdrzemnąć. Błędem było to, że w przeciwieństwie do Justyny, nie nastawiłam sobie budzika. Położyłam się po 14:00, a wstałam przed 19:00 i było już ciemno! Justyny nie było w domu, więc nawet nie miał mnie kto obudzić. Na pocieszenie, zadzwonił o. Jacek, z którym byłyśmy umówione na 19:00, i powiedział, że się spóźni, bo też dopierowstał. Faktycznie musieliśmy być zmęczeni! Tak więc, pod wieczór urządziliśmy sobie poprawiny sylwestra przy Bake Rollsach i afrykańskim cydrze. Było pysznie! Ponieważ z wiadomych przyczyn nie byłam śpiąca, włączyłam sobie film. Ojciec Jacek zgrał mi trochę kulturoznawczych filmów o tematyce afrykańskiej, więc już do końca pobytu mam co robić wieczorami :P Gdyby komuś się nudziło w zimowe, polskie wieczory, proponuję filmy, które już zdołałam obejrzeć: „Kwiat pustyni”, „Nigdzie w Afryce”, „Krwawy diament” oraz te nieafrykańskie: „August Rush”, „The Way”, „October Baby”. POLECAM – pani magister kulturoznawstwa :D

Uściski z deszczowej Zambii,

Dosia 


Miejscowy kolega widząc to zdjęcie stwierdził: "You look hear so fat".
:D Tacy są szczerzy!

Rejestracja

Przygotowanie kościoła

Efekt końcowy :)


Czuwanie

Pamiątkowa fotka

Identyfikator

Tak jest u nas zielono :)





<3

Dzięki Julka i Paweł! :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz