poniedziałek, 29 grudnia 2014

Weekend :)

Dobry wieczór wszystkim J

Widzę, że zasypało Was na dobre … nie wiem jak przeżyję ten powrót do Polski, bo u nas mimo deszczu nadal  jest 30 stopni. Ostatnio słońce bardzo ładnie grzało, więc postanowiłam poczytać sobie książkę na dworze i zapomniałam się nakremować -  nogi piekły mnie cały dzień! Afrykańskie słońce jest zdradzieckie bo opala będąc nawet za chmurami.
Dziś również pogoda jest wyjątkowo ładna. Przed południem udałam się do Lindy, mojej przyjaciółki fryzjerki, na zdjęcie twistów. Grupka dzieci wyszła po mnie na skrzyżowanie. Żeby nie iść w gości z pustymi rękami, kupiłam po drodze fritasy (uliczne pączki). Jadłam też pierwszy raz samosę (ciastko z ziemniakami). Wkurzyłam się z lekka, bo miałam akurat ochotę na coś słodkiego i spytałam się czy samosa jest słodka – sprzedawczyni pokiwała głową na potwierdzenie, bo nie znała angielskiego, ale okazało się, że „ciastko” było słone. No nic, spróbowałam, nie było takie złe, choć tłuste. U Lindy jak zwykle było super. Wokół kręciło się mnóstwo sąsiadów i ich dzieci. Raczyła mnie słodyczami i coca-colą, której nie mogę tu zdzierżyć, bo jest tak słodka, że aż strzela w zębach! Zasiadłyśmy na macie przed domem i Linda, wraz ze swoją przyjaciółką(sąsiadką) Charitty, przystąpiły do rozplątywania twistów. Spędziły przy tym prawie dwie godziny, które nie wiem, kiedy minęły. Śpiewałyśmy, rozmawiałyśmy, a dzieci tańczyły przy muzyce z telefonu i rysowały dla mnie. Po skończonej robocie zasiedliśmy do obiadu, był pyszny kurczak (własnoręcznie zabity przez dzieci Lindy), sos pomidorowo-cebulowy i ryż. Byłam pełna, ale kazali mi jeść więcej … później ledwo mogłam się podnieść. Choć za tydzień Lidna przychodzi do mnie ponownie zakręcić mi twisty, to już tęsknie za długimi włosami. Połowę straciłam przy ich rozplątywaniu, więc kitek przypomina teraz mysi ogon L Tak czy inaczej spędziłam cudowne przedpołudnie J
Wczoraj w parafii był odpust – święto Świętej Rodziny. Odbyła się więc tylko jedna msza o 8:00. Rozbroiło mnie podczas niej wręczanie darów przez kobiety z parafii. Szły one na klęczkach do ołtarza w rytm granej muzyki a na głowie miały kosze z owocami ( o. Jacek nam je podarował – pycha!)
i produktami z supermarketu (mleko, kawa, masło orzechowe, tuńczyk, oliwa itd.). Wiem, że mają taką tradycję i jest to wyraz szacunku ale nie podobało mi się tego typu poniżenie.  Od rana beznadziejnie się czułam, bolało mnie gardło (najprawdopodobniej od klimatyzacji) więc po mszy zrobiłam sobie herbatę z miodem i imbirem i nie wiem kiedy odleciałam na dwie godziny … Justyna mówi, że w trakcie gdy spałam w salach przedszkola trwała odpustowa impreza i przewijało się mnóstwo ludzi a ja nic nie słyszałam! Sen trochę pomógł i czułam się lepiej. Odwiedzili nas wczoraj kompani z imprezy:  Penyani, Fred, Kenne i Jonathan. Zaopatrzyliśmy się więc w złoty trunek i miło spędziliśmy wieczór na rozmowach i karaoke. Jonathan zrobił dla nas wszystkich kolację z tego, co miałyśmy w lodówce - spaghetti bolognese ale zamiast mięsa były jajka :P Bardzo smaczne, świetnie przyprawione. Chłopacy są naszymi rówieśnikami ,więc dobrze było poznać ich punkt widzenia na różne kwestie. Przez chwilę poczułam się jak na europejskiej posiadówie, bo nasi kumple mają świetne poczucie humoru, więc dobrze czułyśmy się w ich towarzystwie. Poznali też mojego Jacka, z którym wczoraj łączyłam się przez Skype J
W sobotę wieczorem, na zaproszenie znajomych z Polski, mieszkających już dłuższy czas w Zambii, wybraliśmy się do ekskluzywnej restauracji w hotelu. Miejsce było niezwykłe! W środku znajdowało się atrium z zieloną roślinnością, wokół którego ustawione były stoliki, a do pokoi wchodziło się z galerii. Kelnerzy obchodzili się z nami jak z jajkami, byli na każde skinienie! Mieliśmy otwarty, szwedzki bufet i nie jestem w stanie Wam wyliczyć, co jadłyśmy. Najpierw była przystawka, którą już można się było spokojnie najeść. Następnie obiad – z grilla mogłyśmy wybrać sobie rozmaite mięsa zaczynając od kurczaka, poprzez baraninę a kończąc na przepiórce. Do tego mogłyśmy dobrać ryż, frytki, ziemniaki, przeróżne sosy i sałatki. Oczywiście nie zabrakło także deseru, który wyglądał tak pięknie, że aż szkoda było go jeść. Sałatki owocowe, torty, praliny, musy, babeczki … człowiek choćby chciał, nie byłby w stanie wszystkiego skosztować. Nie mogłam się później ruszyć … a już się cieszyłam, że ominie mnie świąteczne obżarstwo jak co roku. Niestety, nie udało się L Przez ponad dwa miesiące nie jadłam sera, wędliny i wielu innych smakołyków, więc jak tu się nie oprzeć, kiedy wszystko się do Ciebie tak pięknie uśmiecha? Kelnerki jak tylko widziały nasze puste talerze to podchodziły, wymieniały je na czyste i kazały brać dokładki. Rozpusta … Jednak mimo pełnych brzuchów wróciłyśmy bardzo zadowolone J
W zeszłym tygodniu odbyło się w parafii zaprzysiężenie (nie wiem jak to nazwać :P) nowych ministrantów. Aby jakoś ich uhonorować, pojechaliśmy z o. Jackiem po prezenty dla nich. Oboje stwierdziliśmy, że odpowiednie będą angielskie słowniki, bo wszyscy (oprócz jednego) ministranci są w wieku szkolnym. Kupiłam więc trzydzieści jeden kieszonkowych, oksfordzkich słowników dla każdego z nich i w ten sposób wydałam ostatnią kasę przeznaczoną na dzieciaki J W imieniu chłopaków dziękuję Adamowi, (był z nami przez pierwszy miesiąc w Lindzie), który sfinansował dla ministrantów prezenty oraz nową ambonę do kościoła. Chłopacy byli tak uradowani, że pozowali ze słownikami do każdego zdjęcia J
Teraz przed nami przygotowania do sylwestra, który planujemy zrobić w parafii. Szczegóły zdradzę w kolejnej notce J
Jeju …. Moja misja powoli dobiega końca. Za dwa tygodnie o tej porze będę już w samolocie. Zżyłam się niesamowicie z tutejszymi ludźmi i wcale nie będzie tak łatwo wyjeżdżać … ale cieszę się także, że po trzech miesiącach zobaczę i uściskam wszystkich bliskich J Trzeba wracać do codzienności.
Tizao nama (do zobaczenia)
Dosia

Sztab fryzjerów :)

Przyszłe małżeństwo! Grace i Owen

Przy muzie z komórki tańczy się najlepiej ;)

Lwica

Myjemy głowę ...

... a Owen swoje kalosze :)

Selfie z Rachel :)

Odnowienie przysięgi małżeńskiej po 20 latach

Taniec z darami

domówka u wolontariuszy

Atrium 

Który nóż i widelec do czego?!

Sweeeeets

Wciągam brzuch przy choince :P

Przysięga ministrantów

Dzięki Adaś!

After z pepsi, pączkami i słownikami 

1 komentarz:

  1. Super opis.Na reszcie ktoś przedstawia normalne życie na misji. Myślę że jest bardzo korzystny dla naboru wolentatiuszy. Przybliża i urealnia pobyt w Lindzie. Czekam na kolejne opisy.

    OdpowiedzUsuń