poniedziałek, 22 grudnia 2014

Zambijska mentalność i zakupy

Hej,
Dziś w Polsce zaczęła się zima a w Zambii lato J Choć raczej pogoda na to nie wskazuje, bo ostatnio nas nie rozpieszcza. Codziennie mamy urwania chmur, a w nocy deszcz tak dudni w dach, że ciężko jest zasnąć. Oczywiście rano mamy błotną kąpiel i ślizgawkę. Pora deszczowa w Afryce to nie przelewki… szkoda, tylko, że w jej trakcie jest chłodno i wylęga się mnóstwo robali. Oprócz rozpoczęcia zimy/lata dziś urodziny obchodzi mój dziadek Jasiu – kończy 82 lata J. W Jego intencji modliliśmy się na porannej Mszy. Dużo zdrowia dziadku!

Ostatnie dni, nie wiedzieć kiedy, minęły mi jak zwykle na malowaniu i próbach z dzieciakami. Zauważyłam, że jeśli dzień toczy się wg schematu to czas płynie o wiele szybciej. Przyzwyczaiłam się już do wstawania o 6 rano, choć czasem nieprzyjemnie jest wyjść spod prześcieradła. Tak, nie mamy kołder  :D Ale dziś chyba zainwestuję w koc bo noce są chłodne. Zmianę pogody można dostrzec także po tym, że w Lindzie ciężko jest już dostać banany, pomarańcze i jabłka, a w supermarkecie są drogie. Dobrze, że jeszcze mango się uchowało ;) Może uda mi się przywieść parę do Polski, choć nie wiem czy jeszcze coś upcham, bo po wczorajszym szale zakupów na Sunday Markecie może być ciężko :P. Tak trudno jest się opanować, jak uśmiecha się do ciebie tyle pięknych, kolorowych rzeczy ze straganów, a ja szczególnie mam fioła na punkcie afrykańskich gadżetów.  Większość jest robiona ręcznie, jest ładnie wykończona i nie śmierdzi podróbką. Oczywiście, jak wszędzie, chińszczyzna też się zdarza. W ogóle w Zambii robi się od Chińczyków. Robią tu interesy, budują drogi, m.in. kładą asfalt w Lindzie. Hindusów też jest sporo i głównie zajmują się handlem. M.in. w hinduskim sklepie kupiłam rower, ale to nie był najlepszy zakup. Justyna jeździ nim codziennie do Chilangi i skarży się, że hałasuje w trakcie jazdy jakby zaraz miał się rozpaść, a przerzutki nie działają. Niestety, trudno tu o jakikolwiek dobry sprzęt i przeważnie, nie dostajesz na niego gwarancji. W Lusace dużo jest też muzułmanów. Można ich rozpoznać po charakterystycznym ubiorze, zwłaszcza kobiety opatulone są w chusty od stóp do głów. W mieście sporo jest ładnych meczetów. Pamiętam, że jak leżałam w szpitalu to zza okna dobiegał śpiew … Muzułmanie także mają swoje sklepy, niewielkie supermarkety, usytuowane głównie przy głównych drogach. Nie kupi się w nich jednak alkoholu.

Coraz bardziej zaskakuje mnie także mentalność Zambijczyków, niestety negatywnie. Dziwi mnie, że absolutnie nic nie jest ich w stanie zmotywować do efektywniejszej pracy, nawet premia. Nie ma tu też takiego typu faceta jak chociażby w Polsce. Większość znanych mi mężczyzn, jest tak zwanymi „złotymi rączkami”. Są w stanie naprawić cieknący kran, wymienić oponę, wstawić drzwi … Tutaj jak ktoś jest stolarzem to nie robi już nic innego, no bo jest on przecież taki ważny! Hydraulik nie weźmie się za malowanie ani nawet sprzątanie ,bo to nie jest jego fach. Niestety, nawet w swojej dziedzinie jest beznadziejny. Ostatnio o. Jacek wylał takiego jednego, co robotę, którą polski hydraulik wykonałby w parę dni ,on robił miesiąc i nie zdążył skończyć, bo został wyrzucony. W sobotę cztery godziny naprawiał nam kran, który i tak nie działał później sprawnie. Narobił przy tym strasznego bałaganu i oczywiście ja musiałam go sprzątać, a też byłam po swojej robocie. Afrykańczycy nie mają zwyczaju po sobie sprzątać, a mnie wpienia to niemiłosiernie. Raz się wkurzyłam i sama latałam z miotłą i zamiatałam gruz, który po sobie zostawili.

Sobotni i niedzielny wieczór spędziłyśmy Justyną na rozbrajaniu wielkiej dyni. Nawet o. Jacek kroił razem nami :D Z części Justyna zrobiła zupę, a resztę zamroziliśmy. Po przygodzie z dynią, podziwiam ludzi, którzy robią z niej takie dzieła na Halloween. SZACUN!

Wczoraj przed południem odwiedzili nas Ola (wolontariuszka z Makeni) ze swoim chłopakiem Dominikiem. Razem wybraliśmy się na Sunday Market. Dziś wylatują do Polski, więc koniecznie musieli się obkupić pamiątkami. Kupili m.in. piękne maski.  Po zakupach wpadliśmy do nich na pyszną kawę z Polski i ptasie mleczko <3. Kawa była jak zabawienie, bo wczoraj pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie, cieśnienie wariowało i z Justyną byłyśmy nie do życia.

Serce mi się cieszy, że codziennie rano do kościoła na Mszę i na wieczorną nowennę przychodzi mnóstwo dzieci. Widać, że biorą do siebie słowa o. Jacka, że adwent ma być m.in. treningiem naszej silnej woli i deszcz nie powinien być przeszkodą w przyjściu do kościoła. Szybko łapią piosenki, których ich nauczyłam, codziennie przynoszą serduszka z dobrymi uczynkami, a niektóre wykorzystują je na laurki dla mnie i Justyny :D Dostałyśmy już kilka serduszek z życzeniami świątecznymi. Widać ogromny progres i zaangażowanie parafian, którym nowe zwyczaje najwyraźniej przypadły do gustu J Po wczorajszej mszy podszedł do mnie gitarzysta, któremu bardzo spodobały się nowe piosenki i chciał ode mnie wziąć akordy, żeby się ich nauczyć. Planuję zrobić dla dzieciaków takie mini śpiewniki z dosiowymi przebojami :D

Dziś z o. Jackiem wybraliśmy się do miasta na zakupy. NIGDY WIĘCEJ! No jutro jeszcze muszę pojechać po książki i słodycze na paczki dla dzieci, ale później już więcej na żadne większe zakupy się nie wybiorę! Trzy godziny staliśmy w korku (serio!), straciliśmy czas w sklepie, w którym nic nie ma a jak już jest to tylko rozwalony szajs. Kasjerki nigdzie się nie spieszą, ludzie chodzą po sklepie jak po muzeum i co chwilę tylko trzeba mówić „excuse me, excuse me”, to dopiero łaskawie się przesuwają. Korki tworzą policjanci, którzy stoją na skrzyżowaniach i nieumiejętnie kierują ruchem. Połowy rzeczy nie kupiliśmy, więc jutro ciąg dalszy. Jestem wypruta … powycinam jeszcze parę serduszek z papieru
 i idę spać.
Tęsknie do Polski.
Dosia

Afrykańskie urwanie chmury


Dominik i Ola - nasi goście 

A nas ugościli tak :)

Błotko w Lindzie

A masz!

Ciach, ciach

"Może choinka z przybraniem dla Pani?"

Się zapchało ... 

Traffic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz