Hej, hej!
Dziękuję, że tak mnie
dopingujecie w powrocie do zdrowia J
Od razu mi lepiej! Nie mam gorączki ani żadnych sensacji żołądkowych.
Antybiotyki w prawdzie mocno osłabiają, ale daję radę. Nie mogę już tyle spać w
dzień, bo później nie mogę zasnąć w nocy. Staram się więc normalnie
funkcjonować ale jeszcze się nie forsować, więc pewni do malowania przedszkola
wrócę w przyszłym tygodniu. Na razie mam co robić J Zrobiłam dziś wielkie pranie
(ręczne oczywiście) ale i tak prawie wszystkie ciuchy będą do wyrzucenia. Są
tak brudne od tutejszej ziemi, że nawet vanish sobie z nimi nie poradzi. Przed
południem wymyślałam akordy to angielskich piosenek świątecznych, żeby
dzieciakom łatwiej było je śpiewać. Następnie wzięłam się za gotowanie
szpinaku, który udało mi się wczoraj dostać
w supermarkecie. Świeży, wielgachny, pachnący! Przyrządziłam go z pomidorami, cebulką
i makaronem. Dobre i lekkostrawne. Po obiedzie wybrałam się na próbę z dzieciakami, a później odwiedził nas Fred J
w supermarkecie. Świeży, wielgachny, pachnący! Przyrządziłam go z pomidorami, cebulką
i makaronem. Dobre i lekkostrawne. Po obiedzie wybrałam się na próbę z dzieciakami, a później odwiedził nas Fred J
Dzisiejszej nocy nie mogłam spać,
bo jak już wcześniej wspominałam, wysypiam się w ciągu dnia :P Non stop się kręciłam
w poszukiwaniu komfortowej pozycji ale i tak jak się nie ułożę to jest gorąco.
Zostaje mi tylko leżeć, wsłuchiwać się w brzęczące owady, które wplątują się w
moją moskitierę
i liczyć w myślach skaczące owce. W nocy ponownie odwiedził nas deszcz i to nawet solidny. Jego odgłos brzmiał jakby psy jadły coś pod oknem i tak charakterystycznie przy tym mlaskały albo maszerowało stado koni. Tak, zdaję sobie sprawę, że to dziwne skojarzenia ale takie głupoty rodzą się w głowie jak nie chce się spać :P. Dodatkowo nasi stróże Drops i Azor ujadają przez większość nocy. Co dziwne, szczekają tylko na czarnych :D
i liczyć w myślach skaczące owce. W nocy ponownie odwiedził nas deszcz i to nawet solidny. Jego odgłos brzmiał jakby psy jadły coś pod oknem i tak charakterystycznie przy tym mlaskały albo maszerowało stado koni. Tak, zdaję sobie sprawę, że to dziwne skojarzenia ale takie głupoty rodzą się w głowie jak nie chce się spać :P. Dodatkowo nasi stróże Drops i Azor ujadają przez większość nocy. Co dziwne, szczekają tylko na czarnych :D
Wczoraj wraz z Justyną i o.
Jackiem całe popołudnie spędziłam w mieście załatwiając rożne sprawy.
Zaczęliśmy od małych zakupów w Pick&Pay’u, następnie odwiedziliśmy urząd
imigracyjny, żeby przedłużyć wizę. Niestety, nie udało się nam ubłagać
niesympatycznej Pani, żeby wpisała nam datę ważności do 12 stycznia, tak więc w
dniu wylotu będziemy musieli pojechać tam jeszcze raz. Mimo nieuprzejmej
obsługi, poszło nam to dość sprawnie jak na afrykańskie warunki. W Polsce
pewnie czekalibyśmy dłużej. Zaszliśmy także po drodze do jedynej w Zambii
księgarni katolickiej, w której kupiłam ładne, ilustrowane historyjki biblijne
dla dzieci na użytek naszej parafii w Lindzie. Kolejnym punktem wycieczki była
moja „ulubiona” klinika. Musieliśmy odebrać poprawiony rachunek i receptę, bo
jak wiecie, we wcześniejszych dokumentach rypnęli się z moim nazwiskiem.
Oczywiście, nie było to gotowe, choć Pani z recepcji tak obiecywała. Trzeba
więc było chwilkę poczekać. Zabawne było to, jak o. Jacek wkręcał faceta z
recepcji, że nazywam się Dominika Szczebrzeszyńska i pochodzę ze Szczebrzeszyna
i kazał mu to napisać. Chłopak był totalnie zdezorientowany :D Spotkałam też
panie pielęgniarki i doktora, pytali się mnie o zdrowie. Miłe to J. Później musieliśmy
przebić się przez centrum Lusaki, żeby dotrzeć do sklepu papierniczego.
Potrzebowałam kupić kolorowe brystole. Na ulicach handluje się dosłownie
wszystkim! Jedyne co potrafię zrozumieć to: woda, doładowania do telefonów i
gazety, ale na cholerę komuś leżak i rękawki do pływania, skoro w promilu 200
km nie ma tu żadnego, większego zbiornika wodnego?! :D Oczywiście nie brakuje
koszulek, map, zabawek, kabli, okularów no i żebraków. Jest taki jeden
niewidomy Pan, który codziennie chodzi z innym dzieckiem. Ciekawe, czy
faktycznie nie widzi. Z kolei na chodnikach roi się kolorowych straganów, gdzie
staniki leżą koło mięsa i cebuli. Nikt tu nie dba o estetykę :D. Już poprosiłam
o. Jacka żeby zawiózł mnie tam kiedyś na cały dzień to porobię Wam takie fotki,
że padniecie! Wczoraj niestety nie miałam ze sobą aparatu i udało mi się
uchwycić z samochodu tylko parę rzeczy telefonem. O. Jacek robił także zakupy
budowlane do przedszkola i zajęły nam one sporo czasu. Ja już nawet nie
wychodziłam z auta i sobie leżałam. Ogólnie ciężko jest funkcjonować w takim
upale. Co rusz widać jak pod jakimś drzewkiem czy krzakiem ludzie ucinają sobie
drzemki. U niektórych to oczywiście skutek picia czibuku, ale
w większości przypadków Zambijczycy po prostu mają sjestę.
w większości przypadków Zambijczycy po prostu mają sjestę.
No, to by było na tyle,
Następnego wpisu możecie się
spodziewać w sobotę, bo wybieramy się na imprezę świąteczną, więc będzie o czym
opowiadać ;) Z kolei w niedzielę, na dwa dni wyjeżdżamy nad jezioro (Karibe
Lake), jakieś 200 km od Lusaki. Wracamy we wtorek po południu.
Buziaki,
Dosia
Coraz bliżej święta ... |
W zambijskiej księgarni :) |
Zamiast drutu kolczastego, zbite butelki :D Afrykańczyk potrafi! |
Na straganie w dzień targowy ... |
takie miałam widoki |
Marcin - człowiek owad |
Selfie na dowód że dobrze się czuję! |
Ślę buziaki, szczególnie dla brata na urodziny :* |
Widzę Dośka, że szybko wróciłaś do zdrowia. Heh jak ja Ci zazdroszczę ;)
OdpowiedzUsuńTo wracaj do nas, Linda czeka :)
OdpowiedzUsuń