środa, 10 grudnia 2014

Leniuchowanie

Hej, hej!
Dziękuję, że tak mnie dopingujecie w powrocie do zdrowia J Od razu mi lepiej! Nie mam gorączki ani żadnych sensacji żołądkowych. Antybiotyki w prawdzie mocno osłabiają, ale daję radę. Nie mogę już tyle spać w dzień, bo później nie mogę zasnąć w nocy. Staram się więc normalnie funkcjonować ale jeszcze się nie forsować, więc pewni do malowania przedszkola wrócę w przyszłym tygodniu. Na razie mam co robić J Zrobiłam dziś wielkie pranie (ręczne oczywiście) ale i tak prawie wszystkie ciuchy będą do wyrzucenia. Są tak brudne od tutejszej ziemi, że nawet vanish sobie z nimi nie poradzi. Przed południem wymyślałam akordy to angielskich piosenek świątecznych, żeby dzieciakom łatwiej było je śpiewać. Następnie wzięłam się za gotowanie szpinaku, który udało mi się wczoraj dostać
w supermarkecie. Świeży, wielgachny, pachnący! Przyrządziłam go z pomidorami, cebulką
i makaronem. Dobre i lekkostrawne. Po obiedzie wybrałam się na próbę z dzieciakami, a później odwiedził nas Fred J
Dzisiejszej nocy nie mogłam spać, bo jak już wcześniej wspominałam, wysypiam się w ciągu dnia :P Non stop się kręciłam w poszukiwaniu komfortowej pozycji ale i tak jak się nie ułożę to jest gorąco. Zostaje mi tylko leżeć, wsłuchiwać się w brzęczące owady, które wplątują się w moją moskitierę
i liczyć w myślach skaczące owce. W nocy ponownie odwiedził nas deszcz i to nawet solidny. Jego odgłos brzmiał jakby psy jadły coś pod oknem i tak charakterystycznie przy tym mlaskały albo maszerowało stado koni. Tak, zdaję sobie sprawę, że to dziwne skojarzenia ale takie głupoty rodzą się w głowie jak nie chce się spać :P. Dodatkowo nasi stróże Drops i Azor ujadają przez większość nocy. Co dziwne, szczekają tylko na czarnych :D
Wczoraj wraz z Justyną i o. Jackiem całe popołudnie spędziłam w mieście załatwiając rożne sprawy. Zaczęliśmy od małych zakupów w Pick&Pay’u, następnie odwiedziliśmy urząd imigracyjny, żeby przedłużyć wizę. Niestety, nie udało się nam ubłagać niesympatycznej Pani, żeby wpisała nam datę ważności do 12 stycznia, tak więc w dniu wylotu będziemy musieli pojechać tam jeszcze raz. Mimo nieuprzejmej obsługi, poszło nam to dość sprawnie jak na afrykańskie warunki. W Polsce pewnie czekalibyśmy dłużej. Zaszliśmy także po drodze do jedynej w Zambii księgarni katolickiej, w której kupiłam ładne, ilustrowane historyjki biblijne dla dzieci na użytek naszej parafii w Lindzie. Kolejnym punktem wycieczki była moja „ulubiona” klinika. Musieliśmy odebrać poprawiony rachunek i receptę, bo jak wiecie, we wcześniejszych dokumentach rypnęli się z moim nazwiskiem. Oczywiście, nie było to gotowe, choć Pani z recepcji tak obiecywała. Trzeba więc było chwilkę poczekać. Zabawne było to, jak o. Jacek wkręcał faceta z recepcji, że nazywam się Dominika Szczebrzeszyńska i pochodzę ze Szczebrzeszyna i kazał mu to napisać. Chłopak był totalnie zdezorientowany :D Spotkałam też panie pielęgniarki i doktora, pytali się mnie o zdrowie. Miłe to J. Później musieliśmy przebić się przez centrum Lusaki, żeby dotrzeć do sklepu papierniczego. Potrzebowałam kupić kolorowe brystole. Na ulicach handluje się dosłownie wszystkim! Jedyne co potrafię zrozumieć to: woda, doładowania do telefonów i gazety, ale na cholerę komuś leżak i rękawki do pływania, skoro w promilu 200 km nie ma tu żadnego, większego zbiornika wodnego?! :D Oczywiście nie brakuje koszulek, map, zabawek, kabli, okularów no i żebraków. Jest taki jeden niewidomy Pan, który codziennie chodzi z innym dzieckiem. Ciekawe, czy faktycznie nie widzi. Z kolei na chodnikach roi się kolorowych straganów, gdzie staniki leżą koło mięsa i cebuli. Nikt tu nie dba o estetykę :D. Już poprosiłam o. Jacka żeby zawiózł mnie tam kiedyś na cały dzień to porobię Wam takie fotki, że padniecie! Wczoraj niestety nie miałam ze sobą aparatu i udało mi się uchwycić z samochodu tylko parę rzeczy telefonem. O. Jacek robił także zakupy budowlane do przedszkola i zajęły nam one sporo czasu. Ja już nawet nie wychodziłam z auta i sobie leżałam. Ogólnie ciężko jest funkcjonować w takim upale. Co rusz widać jak pod jakimś drzewkiem czy krzakiem ludzie ucinają sobie drzemki. U niektórych to oczywiście skutek picia czibuku, ale
w większości przypadków Zambijczycy po prostu mają sjestę.
No, to by było na tyle,
Następnego wpisu możecie się spodziewać w sobotę, bo wybieramy się na imprezę świąteczną, więc będzie o czym opowiadać ;) Z kolei w niedzielę, na dwa dni wyjeżdżamy nad jezioro (Karibe Lake), jakieś 200 km od Lusaki. Wracamy we wtorek po południu.
Buziaki,

Dosia

Coraz bliżej święta ... 

W zambijskiej księgarni :)

Zamiast drutu kolczastego, zbite butelki :D Afrykańczyk potrafi! 

Na straganie w dzień targowy ...

takie miałam widoki

Marcin - człowiek owad

Selfie na dowód że dobrze się czuję!

Ślę buziaki, szczególnie dla brata na urodziny :*

2 komentarze:

  1. Widzę Dośka, że szybko wróciłaś do zdrowia. Heh jak ja Ci zazdroszczę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. To wracaj do nas, Linda czeka :)

    OdpowiedzUsuń