poniedziałek, 29 grudnia 2014

Weekend :)

Dobry wieczór wszystkim J

Widzę, że zasypało Was na dobre … nie wiem jak przeżyję ten powrót do Polski, bo u nas mimo deszczu nadal  jest 30 stopni. Ostatnio słońce bardzo ładnie grzało, więc postanowiłam poczytać sobie książkę na dworze i zapomniałam się nakremować -  nogi piekły mnie cały dzień! Afrykańskie słońce jest zdradzieckie bo opala będąc nawet za chmurami.
Dziś również pogoda jest wyjątkowo ładna. Przed południem udałam się do Lindy, mojej przyjaciółki fryzjerki, na zdjęcie twistów. Grupka dzieci wyszła po mnie na skrzyżowanie. Żeby nie iść w gości z pustymi rękami, kupiłam po drodze fritasy (uliczne pączki). Jadłam też pierwszy raz samosę (ciastko z ziemniakami). Wkurzyłam się z lekka, bo miałam akurat ochotę na coś słodkiego i spytałam się czy samosa jest słodka – sprzedawczyni pokiwała głową na potwierdzenie, bo nie znała angielskiego, ale okazało się, że „ciastko” było słone. No nic, spróbowałam, nie było takie złe, choć tłuste. U Lindy jak zwykle było super. Wokół kręciło się mnóstwo sąsiadów i ich dzieci. Raczyła mnie słodyczami i coca-colą, której nie mogę tu zdzierżyć, bo jest tak słodka, że aż strzela w zębach! Zasiadłyśmy na macie przed domem i Linda, wraz ze swoją przyjaciółką(sąsiadką) Charitty, przystąpiły do rozplątywania twistów. Spędziły przy tym prawie dwie godziny, które nie wiem, kiedy minęły. Śpiewałyśmy, rozmawiałyśmy, a dzieci tańczyły przy muzyce z telefonu i rysowały dla mnie. Po skończonej robocie zasiedliśmy do obiadu, był pyszny kurczak (własnoręcznie zabity przez dzieci Lindy), sos pomidorowo-cebulowy i ryż. Byłam pełna, ale kazali mi jeść więcej … później ledwo mogłam się podnieść. Choć za tydzień Lidna przychodzi do mnie ponownie zakręcić mi twisty, to już tęsknie za długimi włosami. Połowę straciłam przy ich rozplątywaniu, więc kitek przypomina teraz mysi ogon L Tak czy inaczej spędziłam cudowne przedpołudnie J
Wczoraj w parafii był odpust – święto Świętej Rodziny. Odbyła się więc tylko jedna msza o 8:00. Rozbroiło mnie podczas niej wręczanie darów przez kobiety z parafii. Szły one na klęczkach do ołtarza w rytm granej muzyki a na głowie miały kosze z owocami ( o. Jacek nam je podarował – pycha!)
i produktami z supermarketu (mleko, kawa, masło orzechowe, tuńczyk, oliwa itd.). Wiem, że mają taką tradycję i jest to wyraz szacunku ale nie podobało mi się tego typu poniżenie.  Od rana beznadziejnie się czułam, bolało mnie gardło (najprawdopodobniej od klimatyzacji) więc po mszy zrobiłam sobie herbatę z miodem i imbirem i nie wiem kiedy odleciałam na dwie godziny … Justyna mówi, że w trakcie gdy spałam w salach przedszkola trwała odpustowa impreza i przewijało się mnóstwo ludzi a ja nic nie słyszałam! Sen trochę pomógł i czułam się lepiej. Odwiedzili nas wczoraj kompani z imprezy:  Penyani, Fred, Kenne i Jonathan. Zaopatrzyliśmy się więc w złoty trunek i miło spędziliśmy wieczór na rozmowach i karaoke. Jonathan zrobił dla nas wszystkich kolację z tego, co miałyśmy w lodówce - spaghetti bolognese ale zamiast mięsa były jajka :P Bardzo smaczne, świetnie przyprawione. Chłopacy są naszymi rówieśnikami ,więc dobrze było poznać ich punkt widzenia na różne kwestie. Przez chwilę poczułam się jak na europejskiej posiadówie, bo nasi kumple mają świetne poczucie humoru, więc dobrze czułyśmy się w ich towarzystwie. Poznali też mojego Jacka, z którym wczoraj łączyłam się przez Skype J
W sobotę wieczorem, na zaproszenie znajomych z Polski, mieszkających już dłuższy czas w Zambii, wybraliśmy się do ekskluzywnej restauracji w hotelu. Miejsce było niezwykłe! W środku znajdowało się atrium z zieloną roślinnością, wokół którego ustawione były stoliki, a do pokoi wchodziło się z galerii. Kelnerzy obchodzili się z nami jak z jajkami, byli na każde skinienie! Mieliśmy otwarty, szwedzki bufet i nie jestem w stanie Wam wyliczyć, co jadłyśmy. Najpierw była przystawka, którą już można się było spokojnie najeść. Następnie obiad – z grilla mogłyśmy wybrać sobie rozmaite mięsa zaczynając od kurczaka, poprzez baraninę a kończąc na przepiórce. Do tego mogłyśmy dobrać ryż, frytki, ziemniaki, przeróżne sosy i sałatki. Oczywiście nie zabrakło także deseru, który wyglądał tak pięknie, że aż szkoda było go jeść. Sałatki owocowe, torty, praliny, musy, babeczki … człowiek choćby chciał, nie byłby w stanie wszystkiego skosztować. Nie mogłam się później ruszyć … a już się cieszyłam, że ominie mnie świąteczne obżarstwo jak co roku. Niestety, nie udało się L Przez ponad dwa miesiące nie jadłam sera, wędliny i wielu innych smakołyków, więc jak tu się nie oprzeć, kiedy wszystko się do Ciebie tak pięknie uśmiecha? Kelnerki jak tylko widziały nasze puste talerze to podchodziły, wymieniały je na czyste i kazały brać dokładki. Rozpusta … Jednak mimo pełnych brzuchów wróciłyśmy bardzo zadowolone J
W zeszłym tygodniu odbyło się w parafii zaprzysiężenie (nie wiem jak to nazwać :P) nowych ministrantów. Aby jakoś ich uhonorować, pojechaliśmy z o. Jackiem po prezenty dla nich. Oboje stwierdziliśmy, że odpowiednie będą angielskie słowniki, bo wszyscy (oprócz jednego) ministranci są w wieku szkolnym. Kupiłam więc trzydzieści jeden kieszonkowych, oksfordzkich słowników dla każdego z nich i w ten sposób wydałam ostatnią kasę przeznaczoną na dzieciaki J W imieniu chłopaków dziękuję Adamowi, (był z nami przez pierwszy miesiąc w Lindzie), który sfinansował dla ministrantów prezenty oraz nową ambonę do kościoła. Chłopacy byli tak uradowani, że pozowali ze słownikami do każdego zdjęcia J
Teraz przed nami przygotowania do sylwestra, który planujemy zrobić w parafii. Szczegóły zdradzę w kolejnej notce J
Jeju …. Moja misja powoli dobiega końca. Za dwa tygodnie o tej porze będę już w samolocie. Zżyłam się niesamowicie z tutejszymi ludźmi i wcale nie będzie tak łatwo wyjeżdżać … ale cieszę się także, że po trzech miesiącach zobaczę i uściskam wszystkich bliskich J Trzeba wracać do codzienności.
Tizao nama (do zobaczenia)
Dosia

Sztab fryzjerów :)

Przyszłe małżeństwo! Grace i Owen

Przy muzie z komórki tańczy się najlepiej ;)

Lwica

Myjemy głowę ...

... a Owen swoje kalosze :)

Selfie z Rachel :)

Odnowienie przysięgi małżeńskiej po 20 latach

Taniec z darami

domówka u wolontariuszy

Atrium 

Który nóż i widelec do czego?!

Sweeeeets

Wciągam brzuch przy choince :P

Przysięga ministrantów

Dzięki Adaś!

After z pepsi, pączkami i słownikami 

piątek, 26 grudnia 2014

Święta w Zambii :)

Witam Was świątecznie Kochani!
Mam nadzieję, że dobrze wykorzystaliście ten piękny czas, i że minął Wam w rodzinnej, przyjemnej atmosferze. U mnie zarówno okres przedświąteczny jak i świąteczny był bardzo pracowity, więc nie miałam czasu czegokolwiek napisać. Dziś w Polsce obchodzimy drugi dzień Świąt, natomiast w Zambii jest koniec laby i mieszkańcy normalnie pracują. Ponieważ jednak sercem jestem z Wami, postanowiłam zrobić sobie dziś wolne i m.in. poświęcić chwilę na przybliżenie Wam Świąt w Afryce J
We wtorek, przed Wigilią, tym razem z samego rana, aby ominąć korki, wybrałam się z o. Jackiem do supermarketu po prezenty dla dzieciaków. Dziwnie się ludzie na mnie patrzyli jak gnałam po sklepie z wózkiem po brzegi wypełnionym chipsami, batonami, żelkami  innymi łakociami. Wszystkiego musiałam kupić po sto trzydzieści sztuk, bo mniej więcej tyle jest dzieci w parafii. Kasjerka o dziwo, szybko nas obsłużyła, mimo, że mieliśmy mnóstwo rzeczy. Ludzi, jak wszędzie przed Świętami, było mnóstwo. Po sprawnych zakupach, pojechaliśmy do księgarni katolickiej, po książki dla tych dzieci, które uzbierały wszystkie gwiazdki na adwentowym kalendarzu. Siedemdziesięcioro z nich miało stu procentową frekwencję! Tak więc sukces J Kupiłam książki dla młodszych i starszych – pięknie ilustrowane i prosto napisane. Dla siebie i Justyny ( w ramach prezentu) sprawiłam modlitewnik w języku nyanja, żeby móc m.in. śpiewać wspólnie z parafianami. Oprócz tego zakupiłam kilka, ładnych afrykańskich kartek świątecznych, żeby wręczyć je zambijskim znajomym. Wracając, zajechaliśmy do kolejnego supermarketu, bo zostało mi dość sporo pieniędzy do wykorzystania dla dzieciaków. Dziwne uczucie, mieć za dużo kasy :P. W Pick&Pay’u trafiamy na promocje i bierzemy dla każdego dziecka kredki świecowe i zeszyty. Dla starszych, dodatkowo kupujemy piórniki z przyrządami geometrycznymi (school starter). Od stycznia zaczynają szkołę, więc będą jak znalazł J Chciałam aby paczki były jednakowe dla każdego ale niestety w sklepie nie mieli tyle piórników na stanie … Pan z obsługi, był lekko zaskoczony jak poprosiliśmy o tyle sztuk :P. W drodze powrotnej , trafiamy na super sklep z tanim sprzętem gospodarstwa domowego. Kupuję więc trochę rzeczy i ekscytuję się przy tym, jakbym kupowała je do swojego mieszkania :D Pieprzniczka i solniczka musi przecież pasować do koloru ścian! Kupiłam ładną wycieraczkę za 25 K (17.50 zł),bo błoto nosiło się do domu ale poleżała przed drzwiami może z godzinę i już ktoś ją zwinął. No cóż … mam nadzieję, że może temu komuś bardziej się przyda. Po zakupach, jak zwykle miałam spotkanie z dziećmi. Nauczyłam ich nowej piosenki, którą non stop później śpiewały i nie chciały przestać. Nawet wieczorem, po nabożeństwie, jak brałam prysznic to słyszałam jak śpiewały na podwórku. Miałam dość ciekawy wieczór, bo lał deszcz, grzmiało, nie było prądu ani wody, Justynie zepsuł się rower ,więc została w Chilandze na noc, a ja miałam do zrobienia ponad sto paczek. Pracę Pani Mikołajowej skończyłam po północy J
WIGILIA! Po porannej Mszy dzieciaki oddają mi swoje kalendarze adwentowe z gwiazdkami, które zbierały przez osiem dni. Idę do „centrum” Lindy po drobne zakupy i towarzyszą mi przy tym moje ulubienice Rachel, Grace i Immaculate. Noszą mi gitarę, cykają zdjęcia i odpędzają natrętów :D Po powrocie ubieram choinki do kościoła i przystrajam żłóbek. Niby drzewko sztuczne a i tak się z niego sypało … MAGIA ŚWIĄT! Po dekoracjach, przychodzi czas na przygotowanie obiadokolacji. Rozmrażam i marynuję rybę, robię sałatkę i blok czekoladowy. Dopadł mnie nawet lekki kryzys … siedzę sama, w kuchni nie pachnie tradycyjnymi potrawami, nie lecą w tle świąteczne piosenki a za oknem ulewa. Ale szybko poprawił mi się humor, gdy wybrałam się na koncert do kościoła, na coroczne Christmas Carols (Zambijczycy niewyraźnie akcentują i zamiast „carols” wychodzi im „carrots”). Tak więc, świąteczne marchewki były świetne. Każda ze wspólnot działających przy parafii przygotowała piosenki , jednakowe stroje i układy taneczne. Bębny, afrykański taniec i śpiew oraz mnóstwo szczęśliwych ludzi ubranych na kolorowo – byłam wniebowzięta :D O. Jacek porywa mnie jednak  z tego raju i zabiera do domu, gdzie wraz z Justyną, która wróciła z pracy, jemy wigilijny obiad. Wszystko na wariata, bo mamy kwadrans do adoracji. Justyna przywiozła od sióstr z Chilangi kompot z suszu i makówkę, więc mieliśmy trochę polskich smaków. Po nowennie rozdaję dzieciom książki. Przypada mi odczytywanie imion i nazwisk, które są w większości przypadków zbyt skomplikowane i nie potrafię ich odczytać :D Na szczęście Godfrey, mój sufler, podpowiada mi do ucha, jak to wymawiać Nie raz coś przekręcam, co wywołuje salwę śmiechu w kościele. Po „ceremonii” wręczenia nagród, kontynuowane są świąteczne marchewki. Nie zostaję jednak na koncercie, tylko pędzę do domu, bo mam umówione łączenie z Gdańskiem na Skype J Widzę rodziców, rodzeństwo, babcię, dziadka, wigilijny stół i choinkę. Nie widziałam ich od ponad dwóch miesięcy, więc robi mi się ciepło na sercu ;) Później rozmowa z moim ukochanym, tak więc jestem przeszczęśliwa J Zaciskam zęby i mówię sobie: „Głupia! Jeszcze tylko dwa tygodnie, nie ma co beczeć”. Tak więc, mimo tęsknoty, trzymałam się dzielnie J To pierwsze moje Święta, poza domem i to w dodatku tak daleko, więc nie jest łatwo.
Po spotkaniu z bliskimi, pędzę do kościoła, gdzie o 20:30 jest Msza, trochę na wzór naszej pasterki ale czytania są z Wigilii. W kościele gaśnie światło i w procesji, przy blasku świec, niesiony jest przez dzieci mały Jezus, którego składają w żłóbku. Później zaczyna się „impreza” … w ruch idą gitary i inne instrumenty, które nie były używane w czasie Adwentu. Ludzie tańczą, śpiewają. Standardowo śpiewam z dziećmi alleluja. Przed ołtarzem tańczą dziewczynki w śnieżnobiałych strojach. Zastanawiałam się tylko ciągle, jak one to uprały bez pralki! Msza kończy się ok. 23, bo Zambijczycy słyną z tego, że wszystko maksymalnie wydłużają. Po niej dojadamy wigilijne resztki J
BOŻE NARODZENIE! Msza o 8:00 (nachodzę się tu do kościoła za wszystkie czasy :D). Leje niesamowicie i zastanawiamy się z Justyną, jak przejść te parę metrów z domu do kościoła. Na szczęście przyjeżdża o. Jacek, pakujemy paczki dla dzieci i przedzieramy się przez błoto. Przed świątynią ustawia się procesja. Są bębniarze, którzy wyprawiają cuda ze swoimi instrumentami (np. je podrzucają) oraz uroczyście ubrane kobiety, które wykonują śmieszny taniec. Muzyka jest wspaniała, nogi same chodzą. Podczas Mszy odbywa się jedenaście chrztów, tak więc znów trwa ponad trzy godziny. Przynajmniej przestaje padać … i robi się upał. Mówię Wam, przez ten klimat i ciśnienie czasem mam wrażenie, że głowa mi eksploduje! Po Mszy wręczam z pomocą parafialnych koleżanek, paczki dla dzieci. Trzeba ich specjalnie ustawiać, bo by się pozabijały. Słodycze przynosi także jedna z parafianek (kupujemy od niej czasem jajka :D). Ma też tort, bo jedna z animatorek, Eunice, obchodziła urodziny J. Dzieciaki były zachwycone! Większość z nich nie dostaje żadnych prezentów na Święta, lub na jakiekolwiek inne okazje. Umieją się więc cieszyć z nawet najdrobniejszych rzeczy J Dziękuję w ich imieniu Maćkowi oraz ekipom „Ninja” i „Peace and Love” za ufundowanie tych upominków! J
Wracam do naszego mieszkania, w którym pięknie pachnie, bo Justyna właśnie piekła murzynka (w sensie ciasto, nie dziecko :P) Siostry zaprosiły nas na obiad więc nie wypadało iść z pustymi rękami. W Chilandze jest bardzo świątecznie – przystrojony stół, choinka, kolędy i pyszne jedzenie! Nie objadłam się oczywiście tak jakbym to zrobiła w Polsce, ale i tak byłam pełna. Kurczak, frytki, surówki i…. kapusta z grzybami! Na deser kawka, lody, makówka no i murzynek :) Miło sobie porozmawialiśmy, a następnie poszliśmy  odwiedzić pacjentów w hospicjum. Jest ich tylko dwóch, bo z końcem roku budynek zostaje zamknięty. Benjamin i Joseph bardzo cieszą się ze spotkania J Dostają od nas paczki i częstujemy ich blokiem czekoladowym. Po wieczornej nowennie przychodzą do nas Godfrey i Fred. Postanawiamy wykorzystać ładną pogodę i zrobić sobie spacer po okolicy. Kończy się na tym, że idziemy w tak zwaną „długą” :D Odwiedzamy parę klubów, w której roi się od pijanych ludzi. Przeraziło mnie to, że kobiety tańczą w chustach, w których trzymają małe dzieci. W klubie jest niesamowite duszno, śmierdzi, bo nie ma zakazu palenia w pomieszczeniach i jest głośno. Żal mi było tych maluchów … Następnie odwiedzamy mamę Freda, która ma swój sklep na głównym targu oraz tatę, który z kolei prowadzi sklep coś na wzór naszego monopolowego. W rzeczywistości jest to po prostu mała klitka, w której są dwie zamrażalki. Pan Tata ściska mnie i mówi, że kocha mój śpiew: „You are my Celin Dion”! Myślę, że zdecydowanie przesadził z tym porównaniem :P Fred zadzwonił po posiłki i w mig zjechało się mnóstwo kolegów. „MUSUNGU NA MIEŚCIE, WBIJAĆ!” Bardzo sympatyczni i inteligentni faceci. Tego wieczoru, nie wydałam nawet pół kwacha :D Ahhhh…. Zambijska gościnność! Co ciekawe, a raczej przerażające, ludzie nie używają tutaj otwieraczy do piwa. Używają do tego zębów …
Dużo rozmawiamy i nagle stwierdzam, że chętnie bym sobie potańczyła, bo lubię dancehallową muzykę. Chłopacy zabierają więc nas do, jak to określił jeden z nich, „dancehall paradise” :D Fred ładuje więc nas wszystkich do auta i jedziemy do Chilangi. Faktycznie, klub był nawet bym powiedziała, na europejskim poziomie. Może to nie Sopot, ale jak na afrykańskie warunki bardzo spoko. Bo clubbingu chłopacy trochę zgłodnieli, więc zamówili dla naszej ekipy… kozę z grilla. Pheniamin (ogarnięty facet, ma swoją firmę komputerową w Lindzie)przyniósł ją w kartonie po piwach. Mięso zmieszane było z cebulką, pomidorem i ziemniakami, jedliśmy to wykałaczkami. Dobre, smakowało trochę jak wątróbka. Czas nas gonił bo nagle zrobiła się 23 godzina, a na drugi dzień większość normalnie musiała iść na rano do pracy (a ja jak zwykle do kościoła grać :P). Wsiedliśmy więc do auta i akurat zaczęło lać. Było mi niezwykle miło jak chłopacy mówili do mnie Dosia – tak śmiesznie to brzmiało z ich ust J Zostałyśmy elegancko odwiezione pod samą bramę i stwierdziliśmy wspólnie, że musimy jeszcze powtórzyć taki wypad. Tak więc, pierwsza zambijska impreza zaliczona! Co z tego, że dopiero po ponad dwóch miesiącach pobytu ,ale lepiej późno niż wcale J
26 grudnia, to tak jak pisałam na początku, zwyczajny dzień. Ciężko było się zwlec rano z łóżka (materaca), zwłaszcza, że pogoda na dworze nie zachęcała. Po mszy zawieźliśmy z o. Jackiem Justynę do pracy w Chilandze, a my wybraliśmy się na zakupy, żeby wydać ostatnie pieniądze. Dziś ministranci mają swoje święto, więc kupiliśmy dla nich zgrzewkę pepsi i pączki „ z ulicy”. Pomyśleliśmy, że ponieważ wszyscy (poza jednym) są w wieku szkolnym to możemy każdemu z nich kupić angielski słownik. Udało nam się znaleźć w Lusace tanie oksfordzkie słowniki, więc kupiliśmy trzydzieści jeden sztuk. Mina sprzedawcy ponownie była bezcenna. Tym razem sponsorem jest Adam (był z nami przez miesiąc w Lindzie), więc dziękuję w imieniu chłopaków J
Trochę popłynęłam, tak, więc kończę J Wracajcie do stołów i cieszcie się sobą, a ja zabieram się za obiad (jajecznica ze szpinakiem).
Świąteczne uściski,
Dosia

Szał zakupów ... 

... i jego rezultaty 

Moje dzieciaki :) 

Jestem oficjalnie misjonarką :D 

Wigilijne występy

Wręczanie książek

Mali parafianie dziękują :)

Zielono mi! 

Aniołki

Choinka mojej roboty

i żłóbek też ;)

Bożonarodzeniowa Msza św.

Zeszłoroczny prezent od Marty. Mam ją na sobie :) 

Przyszła chrześcijanka - piękna :)

A tu nieco starszy chrześcijanin 

Ponad sto uśmiechniętych buzi :) 

Święta w Chilandze

Murzynek Justyny 

aaaaaaaaaa makówka! 

Z Panem Tatą :)

Na zdrowie!

Wczorajsza niekompletna ekipa

Koza z grilla zamiast kebaba 



poniedziałek, 22 grudnia 2014

Zambijska mentalność i zakupy

Hej,
Dziś w Polsce zaczęła się zima a w Zambii lato J Choć raczej pogoda na to nie wskazuje, bo ostatnio nas nie rozpieszcza. Codziennie mamy urwania chmur, a w nocy deszcz tak dudni w dach, że ciężko jest zasnąć. Oczywiście rano mamy błotną kąpiel i ślizgawkę. Pora deszczowa w Afryce to nie przelewki… szkoda, tylko, że w jej trakcie jest chłodno i wylęga się mnóstwo robali. Oprócz rozpoczęcia zimy/lata dziś urodziny obchodzi mój dziadek Jasiu – kończy 82 lata J. W Jego intencji modliliśmy się na porannej Mszy. Dużo zdrowia dziadku!

Ostatnie dni, nie wiedzieć kiedy, minęły mi jak zwykle na malowaniu i próbach z dzieciakami. Zauważyłam, że jeśli dzień toczy się wg schematu to czas płynie o wiele szybciej. Przyzwyczaiłam się już do wstawania o 6 rano, choć czasem nieprzyjemnie jest wyjść spod prześcieradła. Tak, nie mamy kołder  :D Ale dziś chyba zainwestuję w koc bo noce są chłodne. Zmianę pogody można dostrzec także po tym, że w Lindzie ciężko jest już dostać banany, pomarańcze i jabłka, a w supermarkecie są drogie. Dobrze, że jeszcze mango się uchowało ;) Może uda mi się przywieść parę do Polski, choć nie wiem czy jeszcze coś upcham, bo po wczorajszym szale zakupów na Sunday Markecie może być ciężko :P. Tak trudno jest się opanować, jak uśmiecha się do ciebie tyle pięknych, kolorowych rzeczy ze straganów, a ja szczególnie mam fioła na punkcie afrykańskich gadżetów.  Większość jest robiona ręcznie, jest ładnie wykończona i nie śmierdzi podróbką. Oczywiście, jak wszędzie, chińszczyzna też się zdarza. W ogóle w Zambii robi się od Chińczyków. Robią tu interesy, budują drogi, m.in. kładą asfalt w Lindzie. Hindusów też jest sporo i głównie zajmują się handlem. M.in. w hinduskim sklepie kupiłam rower, ale to nie był najlepszy zakup. Justyna jeździ nim codziennie do Chilangi i skarży się, że hałasuje w trakcie jazdy jakby zaraz miał się rozpaść, a przerzutki nie działają. Niestety, trudno tu o jakikolwiek dobry sprzęt i przeważnie, nie dostajesz na niego gwarancji. W Lusace dużo jest też muzułmanów. Można ich rozpoznać po charakterystycznym ubiorze, zwłaszcza kobiety opatulone są w chusty od stóp do głów. W mieście sporo jest ładnych meczetów. Pamiętam, że jak leżałam w szpitalu to zza okna dobiegał śpiew … Muzułmanie także mają swoje sklepy, niewielkie supermarkety, usytuowane głównie przy głównych drogach. Nie kupi się w nich jednak alkoholu.

Coraz bardziej zaskakuje mnie także mentalność Zambijczyków, niestety negatywnie. Dziwi mnie, że absolutnie nic nie jest ich w stanie zmotywować do efektywniejszej pracy, nawet premia. Nie ma tu też takiego typu faceta jak chociażby w Polsce. Większość znanych mi mężczyzn, jest tak zwanymi „złotymi rączkami”. Są w stanie naprawić cieknący kran, wymienić oponę, wstawić drzwi … Tutaj jak ktoś jest stolarzem to nie robi już nic innego, no bo jest on przecież taki ważny! Hydraulik nie weźmie się za malowanie ani nawet sprzątanie ,bo to nie jest jego fach. Niestety, nawet w swojej dziedzinie jest beznadziejny. Ostatnio o. Jacek wylał takiego jednego, co robotę, którą polski hydraulik wykonałby w parę dni ,on robił miesiąc i nie zdążył skończyć, bo został wyrzucony. W sobotę cztery godziny naprawiał nam kran, który i tak nie działał później sprawnie. Narobił przy tym strasznego bałaganu i oczywiście ja musiałam go sprzątać, a też byłam po swojej robocie. Afrykańczycy nie mają zwyczaju po sobie sprzątać, a mnie wpienia to niemiłosiernie. Raz się wkurzyłam i sama latałam z miotłą i zamiatałam gruz, który po sobie zostawili.

Sobotni i niedzielny wieczór spędziłyśmy Justyną na rozbrajaniu wielkiej dyni. Nawet o. Jacek kroił razem nami :D Z części Justyna zrobiła zupę, a resztę zamroziliśmy. Po przygodzie z dynią, podziwiam ludzi, którzy robią z niej takie dzieła na Halloween. SZACUN!

Wczoraj przed południem odwiedzili nas Ola (wolontariuszka z Makeni) ze swoim chłopakiem Dominikiem. Razem wybraliśmy się na Sunday Market. Dziś wylatują do Polski, więc koniecznie musieli się obkupić pamiątkami. Kupili m.in. piękne maski.  Po zakupach wpadliśmy do nich na pyszną kawę z Polski i ptasie mleczko <3. Kawa była jak zabawienie, bo wczoraj pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie, cieśnienie wariowało i z Justyną byłyśmy nie do życia.

Serce mi się cieszy, że codziennie rano do kościoła na Mszę i na wieczorną nowennę przychodzi mnóstwo dzieci. Widać, że biorą do siebie słowa o. Jacka, że adwent ma być m.in. treningiem naszej silnej woli i deszcz nie powinien być przeszkodą w przyjściu do kościoła. Szybko łapią piosenki, których ich nauczyłam, codziennie przynoszą serduszka z dobrymi uczynkami, a niektóre wykorzystują je na laurki dla mnie i Justyny :D Dostałyśmy już kilka serduszek z życzeniami świątecznymi. Widać ogromny progres i zaangażowanie parafian, którym nowe zwyczaje najwyraźniej przypadły do gustu J Po wczorajszej mszy podszedł do mnie gitarzysta, któremu bardzo spodobały się nowe piosenki i chciał ode mnie wziąć akordy, żeby się ich nauczyć. Planuję zrobić dla dzieciaków takie mini śpiewniki z dosiowymi przebojami :D

Dziś z o. Jackiem wybraliśmy się do miasta na zakupy. NIGDY WIĘCEJ! No jutro jeszcze muszę pojechać po książki i słodycze na paczki dla dzieci, ale później już więcej na żadne większe zakupy się nie wybiorę! Trzy godziny staliśmy w korku (serio!), straciliśmy czas w sklepie, w którym nic nie ma a jak już jest to tylko rozwalony szajs. Kasjerki nigdzie się nie spieszą, ludzie chodzą po sklepie jak po muzeum i co chwilę tylko trzeba mówić „excuse me, excuse me”, to dopiero łaskawie się przesuwają. Korki tworzą policjanci, którzy stoją na skrzyżowaniach i nieumiejętnie kierują ruchem. Połowy rzeczy nie kupiliśmy, więc jutro ciąg dalszy. Jestem wypruta … powycinam jeszcze parę serduszek z papieru
 i idę spać.
Tęsknie do Polski.
Dosia

Afrykańskie urwanie chmury


Dominik i Ola - nasi goście 

A nas ugościli tak :)

Błotko w Lindzie

A masz!

Ciach, ciach

"Może choinka z przybraniem dla Pani?"

Się zapchało ... 

Traffic

czwartek, 18 grudnia 2014

Adwent w Lindzie

Hej,
Tak jak już wczoraj wspominałam, w dzisiejszej notce chciałabym przybliżyć Wam przygotowania mieszkańców Lindy do Świąt Bożego Narodzenia. Skupię się głównie na sferze duchowej, ponieważ Zambijczycy w przeciwieństwie do Polaków, nie mają żadnej tradycji związanej z tymi Świętami. Nie mają Wigilii, nie przygotowują dwunastu potraw, brakuje im sianka pod obrusem, dzielenia się opłatkiem, choinki i prezentów pod nią. Pierwszy i drugi dzień świąt to dla nich normalne dni pracy, podczas których, standardowo piją hektolitry coca coli i jedzą kurczaka.

Aby parafianie z Lindy mogli się godnie przygotować na narodziny Chrystusa, wraz z o. Jackiem wprowadziliśmy nowe zwyczaje, które mamy nadzieję, będą praktykowane co roku. Szczególną uwagę skupiliśmy na dzieciach, aby uzmysłowić im, na czym polega Adwent. Mieliśmy w planach wprowadzenie rorat. Tak jak w Polsce, dzieci wstawałyby o świcie i szły do kościoła z lampionami. Niestety, tutaj roraty musiałyby odbywać się po 4:00, bo już wtedy wstaje słońce. A przecież nie jesteśmy masochistami :P Trzeba więc było wymyśleć inną alternatywę. Ojciec Jacek wpadł na pomysł, aby dzieci zamiast lampionów przynosiły miotły, którymi sprzątają swoje podwórka i domy. Pewnie zastanawiacie się co mają one symbolizować? Otóż, to adwentowe sprzątanie kościoła jest niczym innym jak przygotowaniem czystego serca na przyjęcie łaski od przychodzącego Pana. Zależało nam na tym, aby symbolika była zrozumiała dla każdego, a z miotłą mają do czynienia, na co dzień.

Od 17 grudnia, codziennie o 6:30 odbywa się Msza św., którą rozpoczyna procesja dzieci z miotłami. Zamiatając, śpiewają stworzoną specjalnie na tę okazję piosenkę: „Prepare the way for the Lord, make straight paths for Him” („Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego”). Śpiewamy to po angielsku i w nanja. Z kolei w trakcie ofiarowania, dzieci składają w darze papierowe serduszka, w których napisały, bądź narysowały swoje dobre uczynki. Umieszczają je w pustym jeszcze żłóbku, które trzyma jedno z dzieci. Po Mszy, każde obecne dziecko otrzymuje gwiazdkę i serduszko. Po przyjściu do domu, naklejają one gwiazdkę na stworzonym przez moją skromną osobę kalendarzu adwentowym. Mają do uzbierania 8 gwiazdek. Na ostatniej, dziewiątej mszy, dziecko, które zdołało skolekcjonować wszystkie gwiazdki otrzyma upominek. Pewnie książkę, ale jeszcze się zastanowię ;) Oczywiście to będzie dla nich niespodzianka, bo nie wiedzą, że szykuję jakieś nagrody.
O 18:00, odbywa się także nowenna. „Noven” – z łaciny oznacza 9 dni, w ciągu których kościół modli się o łaskę przed większymi świętami. Np. Maryja modliła się z apostołami po Wniebowstąpieniu do czasu Zesłania Ducha św. czyli 9 dni. Mieszkańcy Lindy, codziennie gromadzą się w kościele na nabożeństwie, w trakcie którego wystawiony jest Najświętszy Sakrament – Adoracja. Przynoszą ze sobą świeczki, które po skończonej modlitwie odpalają od świec adwentowych. Światło świecy ma rozświetlać im drogę nie tylko do domu, ale przede wszystkim drogę do Chrystusa. Świeca, podobnie jak miotła bliska jest każdemu Zambijczykowi, bo mają z nią styczność na co dzień. Większość z nich, nie ma prądu w domach.

Miło jest obserwować zaangażowanie parafian, szczególnie dzieci. Mamy nadzieję, że wprowadzone zwyczaje zaowocują na przyszłość. Uczę dzieci piosenek, które o. Jacek przetłumaczył z j. polskiego na angielski. Śpiewamy je w trakcie wspomnianych Mszy i nowenn. Ufam, że będą je śpiewać także po moim wyjeździe J Jeśli gdzieś na ma tradycji, trzeba ją po prostu stworzyć i dostosować do istniejących warunków. Zambijczykom brakuje kreatywności, która zdecydowanie ułatwiłaby im życie. Małymi krokami się jej uczą J Trzymam za nich kciuki i wspieram na ile mogę.
Na ostatnich zdjęciach Justyna uwieczniła „polowanie”. Pewnego dnia, nasz stróż Boza wraz ze swoimi wnukami grzebał w ziemi i wyjmowałz nich małe robaki i wkładał je do słoików. Okazało się, że mają dużo protein i będą je smażyć a później jeść z szimą. Podobno są pyszne :D Ma nam dać do spróbowania … Ogólnie wszelkie owady tutaj to zmora. Są wszędzie! Karaluchy, termity (dzieciaki uwielbiają je łapać i zjadać im skrzydełka), chrabąszcze, komary, muchy … wnerwiają strasznie.
Uściski,

Dosia

Ustawiamy się do procesji

Sprzątanie

Dzieciaki i ich zmiotki

Serducha :)

Kalendarz adwentowy bez czekoladek ;)

Gwiazdy i serca

Adwentowy wystrój kościoła

Adoracja

O. Jacek odpala dzieciom świeczki

Mieszkańcy Lindy w drodze do domów

Polowanie

I sru do buteleczki :)