czwartek, 4 grudnia 2014

Graduation

Heja,
No i po graduation, dzieci z pre-school w Chilandze zaczęły wakacje, które potrwają do 12 stycznia.  W Zambii rok szkolny nie kończy się dla wszystkich w tym samym dniu, każda placówka ustala swoją datę. Np. szkoła w Lindzie graduation ma dopiero 12 grudnia.
Już wczoraj dzieci miały wolne i szkoła świeciła pustkami. Wraz z nauczycielkami dekorowałyśmy główną salę. Odwiedziłam także sąsiednią szkołę, w której zakończenie roku odbędzie się jutro. Trafiłam akurat na próbę tańca maluszków. Były urocze J Po lunchu musiałam przeczekać u sióstr, bo Marcin z o. Jackiem byli w centrum na zakupach, a ja nie miałam kluczy. Poczytałam więc książkę, pogadałam z Dorotą i powoli ruszyłam w drogę na moim zielonym rumaku. Po drodze zajechałam do „fajnego” sklepu, w którym jak zwykle pan sprzedawca ciepło się ze mną przywitał. Kupiłam sobie mój ulubiony soczek o smaku guawy (taki dobry owoc) i muffinę, bo akurat były wystawione na ladzie i kusiły. Później koczowałam ponad godzinę pod drzwiami, zajadając się babeczką, popijając różową ambrozję i zaczytując się w thriller pożyczony od Doroty.
Dziś wstałam o 6:00 i pognałam na autobus. Miałam ze sobą zbyt dużo tobołków żeby pojechać rowerem. Po raz pierwszy musiałam czekać na busa dłużej niż 10 minut i nachlani zaganiacze wytrącali mnie z równowagi. Kiedy w końcu upragniony pojazd nadjechał, zapakowaliśmy się jak śledzie i pojechaliśmy. Mimo iż od początku bus był napchany po brzegi, to i tak zatrzymywał się po drodze i zgarniał kolejnych ludzi. Pasażerowie w Zambii nie muszą się martwić i wyczekiwać godzinami na przystankach (i tak takowych tu nie ma). Po prostu idą sobie spokojnie do celu, a bus po drodze jak kogoś zobaczy i tak się zatrzyma, czy tego chcesz czy nie. Czasem nawet możesz nie mieć ochoty na jazdę, ale autobusowy naganiacz tak Cię omami, że i tak w końcu wsiądziesz. Tak właśnie miałam dziś drodze powrotnej. Planowałam znowu iść na piechotę do Lindy z Chilangi i liczyć
w duchu na wart, że może ktoś łaskawy mnie podrzuci. Byłam jednak bardzo obładowana, z gitarą na plecach, torbą i siatkami, więc młody naganiacz wręcz wyskoczył z busa, wyrwał mi gitarę
i kazał wsiąść, bo „za dużo mam do dźwigania”. Miało to miejsce zaraz przy budynku szkoły, przy głównej szosie. Pojechałam na około, z jedną przesiadką, przejazd kosztował mnie łącznie 7 K (3.50) ale było sympatycznie i wysiadłam w Lindzie, koło piekarni więc od razu mogłam skoczyć po chleb. Dziś nawet udało mi się kupić brązowy! (tzn. nie ma brązowego koloru ale tak się nazywa). Ciekawe jak będzie smakować … A wracając do jazdy autobusem to śmiać mi się chciało, bo gitarę trzymali jacyś obcy ludzie na przednich siedzeniach, a ja siedziałam zupełnie z tyłu i nie musiałam się z nią gnieść. Jak ktoś wysiadał to podawał ją temu, kto właśnie wsiadał :P I nawet nikt nie protestował tylko posłusznie ją trzymał, hahaha.
No ale przejdę do sedna dzisiejszej notki czyli graduation. Impreza zaczynała się o 9:00 ale ja byłam na miejscu już o 8:00. Chciałam rozstawić sprzęt, nastroić gitarę i obgadać ostatnie sprawy techniczne z nauczycielkami. One jednak co chwilę gdzieś  latały i nie raczyły mi w niczym pomóc. W ostateczności wyszło na to, że mam być dj-ką, technicznym, gitarzystką i fotografem. Pomijam oczywiście fakt, że nie miałam pojęcia w jakiej kolejności mam odtwarzać muzykę, bo żaden wychowawca nie podzielił się ze mną tą informacją. Miałam też dostać kabel, dzięki któremu mogłabym podłączyć laptopa do kolumn ale oczywiście nie udało się go skołować, albo po prostu w ferworze zajęć nauczycielki o nim zapomniały. Wyszło więc na to, że nie potrzebnie tachałam ze sobą komputer bo i tak się nie przydał. Mikrofon non stop sprzęgał i nie był bezprzewodowy, o czym większość przemawiających zapominała … Miałam także kręcić aparatem film i robić zdjęcia ale siłą rzeczy to się nie udało bo nie mam pięciu rąk. Sala była wypełniona po brzegi rodzicami i dzieciakami. Nie wiem kto wpadł na pomysł, żeby zakończenie roku w Afryce odbywało się w środku, a nie na zewnątrz. Po godzinie od tej duchoty kręciło mi się w głowie, a impreza trwała ponad trzy. Najbardziej było mi żal maluchów z baby class powystrajanych w kiecki ze sztucznych materiałów i czarne marynarki. Oprócz tego, że było im na pewno bardzo ciepło to z pewnością wynudziły się koszmarnie. Pod koniec widziałam, że niektóre z nich płakały, ziewały i ogólnie były marudne. Wcale się im nie dziwie!
Nie zaprzeczę, że uczniowie wypadli dobrze i na pewno rodzice byli z nich bardzo dumni, ale w koło panował straszny harmider. Napaleni rodzice byli gotowi zadeptać pozostałe dzieciaki, żeby tylko pstryknąć fotkę swojej pociesze z dyplomem. Z początku próbowałam także zrobić kilka zdjęć młodym absolwentom, ale szybko zrezygnowałam, bo na większości ujęć był tył głowy mamusi lub tatusia, który wbił mi się przed obiektyw.
Klasy występowały kolejno, od najmłodszych do najstarszych. Na początku zgromadzeni odśpiewali hymn państwowy, zmówili modlitwę, a następnie krótką przemowę wygłosiła s. Magdalena (dyrektorka trzech szkół w Chilandze) oraz head teacher (pomocnica siostry w konkretnej placówce). Po występach nadszedł czas wręczania dyplomów. Dzieciaki ubrały specjalne zielono-zółte stroje, w których super się prezentowały! Żałuję, że u nas w Polsce takich nie ma. Zdziwiło mnie to, że rodzice zamiast wręczać prezenty/kwiaty nauczycielom, dawali je swym dzieciom. Head teacher odczytywała kolejno imiona uczniów, te wychodziły na środek, podchodził do nich rodzic, wręczał dziecku prezent (bądź sztuczne kwiatki - bleeee) i wspólnie pozowali do zdjęcia. No i później to już było po wszystkim, bo dzieci były tak podniecone swoimi podarkami, że nic innego ich nie interesowało. Zaczęły szeleścić papierami, wyjmować przeróżne, nowe lalki i licytować się, kto ma lepszą. Nie podobało mi się to. Uważam, że żeby było sprawiedliwie, każdego dziecko będąc na środku, powinno dostać symbolicznego kwiatka, słodycze, lub ten sam prezent (np. jakąś książkę/kolorowankę). Ewentualnie, później w domu dostać coś większego. To tylko dzieci … i widziałam, że niektórym po prostu było przykro, że niektórzy podostawali wielkie paczki, a część nie otrzymała nic. Jedno dziecko dostało od rodziców parę banknotów i wachlowało się nimi ostentacyjnie na forum. Głupota.
Po zakończeniu imprezy był poczęstunek. Każde dziecko dostało kiełbaskę z grilla, frytki ociekające tłuszczem i gazowany napój. Nauczycielki wciskały we mnie lunch ale jak spojrzałam na te frytki to serdecznie odmówiłam, a raczej mój żołądek. Dzieci natomiast się nimi zajadały. W Zambii generalnie panują dziwne nawyki żywieniowe. Nie wiem czy nie pisałam, już o tym wcześniej, ale przez ostatnie tygodnie mogłam zaobserwować jak wyglądają chociażby ich śniadania. W Polsce dzieci na drugie śniadanie przeważnie jedzą kanapki, drożdżówki, owoce i ewentualnie coś śmieciowego, co kupią sobie w szkolnym sklepiku. Z tego co mi wiadomo, to tego typu jedzenie miało być wycofane z polskich szkół, ale nie wiem jak to wygląda w rzeczywistości. PIERWSZE śniadanie zambijskiego dziecka to natomiast, kurczak z frytkami, spaghetti, cała paka ciastek lub chipsów. Wszystko (nie tylko szkolne jedzenie dzieci) jest tu przesolone i przesłodzone! Większość mieszkańców Zambii cierpi na cukrzycę, ale i tak nie zmieniają swoich nawyków. Jest to ogromny problem, z którego większość nie zdaje sobie sprawy.

Podsumowując, jestem bardzo zadowolona z pracy w Chilandze. Poznałam świetne nauczycielki, wymieniłyśmy się namiarami do siebie, obiecałam, ze odwiedzę je jeszcze przed powrotem do Polski. Przekonałam się, że edukacja dzieci jest tu na wysokim poziomie i, że uczniowie świetnie władają angielskim. Całość psuje jednak afrykańska mentalność czyli niezorganizowanie i totalne życie czasem teraźniejszym. Afrykańczycy nie patrzą się za siebie ani też nie planują. Na swój sposób jest to dobre ale w ich przypadku jest to przegięciem. Ciężko się z nimi umawiać … Ich brak projekcji na cokolwiek  uwidacznia się później w praktyce. Działają spontanicznie, szybko i często nieporadnie. Dyplomy rozdane, lunch zjedzony, dzieci udały się na zasłużone wakacje ale napisze Wam szczerze, zmęczyła mnie ta dzisiejsza impreza :D I nawet się cieszę, że jutro znów „pogadam” sobie ze ścianami w trakcie malowania przedszkola. Znając jednak siebie, pewnie po dwóch dniach zacznę tęsknić za ludźmi J
Za Wami też tęsknie!
Buziaki,

Dosia

Aniołki z Chilangi

Występy 

s. Magdalena 

Little Princess 

Pani od wszystkiego :P

Taniec na zakończenie roku

Absolwentka

Ten napis chyba nie ma sensu ... :P

Szał prezentów

Lunch

Zdjęcie z fantami 

Z dzieciakami i Agnes :)

Moja droga do szkoły 

Mount Makulu

Codzienność w Lindzie :)

2 komentarze:

  1. Jesteś bardzo dzielna! Czekamy na każdy wpis całą rodziną! Przesyłamy Ci mnóstwo ciepłych myśli z Łęgu!!!! Kasia:)

    OdpowiedzUsuń