piątek, 24 października 2014

Independence Day

Dobry wieczór Kochani,
Miałam się odezwać po weekendzie ale muszę się z Wami podzielić wrażeniami z dzisiejszego dnia J
Jak już wcześniej wspominałam, 24 października Zambijczycy obchodzą Święto Niepodległości. Akurat w tym roku przypada okrągła 50-ta rocznica. W przeciwieństwie do innych państw nie walczyli oni o wolność, po prostu Anglicy ich opuścili J
Z racji święta malowaliśmy dziś tylko do godziny 12. Od rana słychać i widać było za oknem przygotowania na terenie parafii. Dla mieszkańców Lindy zorganizowano masę atrakcji! Muzyka na żywo, spektakle i zabawy dla dzieci. W trakcie gdy pozostali wolontariusze urządzali sobie poobiednią sjestę, wybrałam się z aparatem na zwiady. Moją obecnością zainteresował się chłopak o imieniu Miko, który odgrywał rolę wodzireja. Wymieniliśmy zdania na temat naszych kultur i dlaczego moim marzeniem był przyjazd do Zambii (było to dla niego nie do pojęcia :P) Jest tutejszym parafianinem i przygotowuje oprawę muzyczną do Mszy świętych. Może w ciągu mojego pobytu uda się nam coś wspólnie zagrać J
Czas szybko minął na rozmowie. Po godzinie 17:00 wybraliśmy się na imprezę/grilla na obrzeża Lindy. Miała miejsce w ogrodzie córki byłego ministra sprawiedliwości w zambijskim rządzie. Bez ogródek można stwierdzić, że była to imprezka dla parafialnych bogaczy, co nie zmienia faktu, że ludzie Ci byli niezwykle przyjaźni.
Na miejscu można było kupić zimne piwko, kurczaka z grilla  i inne przekąski. Była scena, a na niej różne zespoły grające muzykę na żywo. Najlepsi byli młodzi tancerze, którzy niebywale kręcili tyłkami i biodrami. Z czasem przyłączali się do nich przybyli goście i małe dzieciaki, które wcale nie ruszały się gorzej (jeden chłopczyk miał może z 3 latka!) Spoko, spoko mam filmiki bo ciężko to opisać słowami. Zazdroszczę tym ludziom wrodzonego poczucia rytmu. Nie potrafią usiedzieć w miejscu i tryska z nich energia J
Kobietka, która prowadziła imprezę bardzo gościnnie przyjęła nas – dzielnych wolontariuszy z Polski (nie spodziewaliśmy się!). Zaprosiła na scenę, opowiedziała przybyłym kim jesteśmy i przedstawiła po imieniu. Naszą obecność mocno wiązała ze Świętem Niepodległości i ciężko było zliczyć ile razy użyła słowa „freedoom” i „peace” :P   Po tak ciepłym powitaniu nie mogliśmy odpędzić się od rozmówców J Pojawiły się zaproszenia na lunch i pytania czy chcę zostać w Afryce na zawsze (spoko, nie zostanę ;)) Wstyd mi było, że wszyscy znali moje imię, a ja nie byłam w stanie ich wszystkich zapamiętać.
Rozmawiałam z chłopakiem, który skończył studia w Estonii, nawet był kiedyś w Warszawie. Rozmawialiśmy o lokalnym jedzeniu, co warto spróbować, a czego nie. W niedziele po mszy już dostałam zaproszenie na „szimę” (lokalna papka z kukurydzy). Obiecał, że sam ją przyrządzi J Później uczyłam go trochę polskiego. Przyswoił między innymi takie słowa jak „kumpel”, „pa, pa”, „cześć”. Pozostali wolontariusze również poznali masę ciekawych osób. Adam między innymi rozmawiał z chłopakiem, młodym biznesmenem, który ma w Lindzie własny sklep komputerowy. Miał nawet zalaminowaną wizytówkę, którą podarował Adamowi. Będą z tego interesy! Justyna z kolei miała korki z tańca i propozycję zaręczyn :P
Zakumplowałam się jedną z kobitek, które tańczyły z Justyną. Nieustannie powtarzała tylko „sokolo, sokolo” co znaczy „biodra”. Nazywa się Anastazja i urzekła mnie jej historia. Opowiadała, że jak była młoda zmarli jej rodzice i została zupełnie sama i musiała sobie jakoś radzić. Zaczęła rozkręcać biznes (jak się później okazało chodziło o sprzedaż owoców i warzyw na przydrożnym straganie, ale ok. :P) i kasę, którą udało jej się zarobić przeznaczyła na edukację (większość szkół i przedszkoli w Zambii jest prywatnych). Dlatego m.in. świetnie mówi po angielsku J Uświadomiłam ją, że nie jest na świecie sama bo skoro i ja i ona należymy do jednego kościoła to jest moją siostrą J Baaaa, ma wielgachną rodzinę :)
Po rozmowie z Anastazją, wraz z pozostałymi wolontariuszamu zajadaliśmy się kurczakami i ziemniakami. I choć to jedzenie totalnie nie było  przyprawione, było bardzo dobre. Ziemniaki były średnio dogotowane ale zjadliwe :P No i sztućców brakowało.
Dużo by tu pisać bo to był bardzo sympatyczny wieczór. Dzięki Bogu, że w ciągu ostatniego roku podszlifowałam angielski bo nie darowałabym sobie, gdybym nie umiała się porozumieć z tymi ludźmi. To byłaby wielka strata!
No i dzieciaki były niesamowite … Jedna z dziewczynek ciągle się do mnie przytulała, gładziła po włosach i mówiła, że są piękne! (pierwszy raz w życiu to usłyszałam :D) Dzieci z bogatszych domów świetnie władają angielskim więc można się z nimi swobodnie porozumieć.
Jestem niezwykle ciekawa kolejnych spotkań i przygód J

Kończę, bo od rana malujemy i warto byłoby się wyspać.
Dobranoc,

Dosia

Imprezka na parafii

Dar z Polski :)

Komedia



Reklama zambijskiego piwka MOSI na scenie ...

... i po zejściu z niej ;) 

tańce

bębniarze i śpiewacy

Beti wśród drzew

Justyna pobiera lekcje kręcenia bioderkami

hips don't lie!

z najmłodszym tancerzem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz