piątek, 17 października 2014

Jestem w raju :)

Hej Kochani! Piszę dopiero teraz bo na miejscu mieliśmy problem z Internetem.  Jest bardzo drogi
i wcale nie śmiga tak szybko jak wszyscy myśleliśmy ale jesteśmy w Afryce, a tu wszystko się może zdarzyć J

Lot choć długi przebiegł bardzo spokojnie i bezpiecznie. Lądowanie mieliśmy miękkie, obsługę bardzo miłą, dobre jedzenie, piękne widoki,a przesiadki dość sprawne. Poirytowałam się jedynie pod koniec podróży bo mieliśmy niespodziewane międzylądowanie w Harare (Zimbabwe) żeby zabrać kolejnych pasażerów i zatankować.  Jednak z powodu jakiś problemów technicznych z oprogramowaniem musieliśmy czekać w samolocie ponad półtorej godziny, tak więc na miejsce, do Lusaki dotarliśmy
z godzinnym opóźnieniem.
Od razu po wysiadce z samolotu buchnęło gorącem! Było 36 stopni w cieniu. Lotnisko w Lusace jest malutkie i przypomina wyglądem gdański PKS (serio!). Kolejki po wizy były dość spore ale dostaliśmy je bez problemu. Nasze bagaże na szczęście też dotarły szczęśliwie! Wraz z Beatą, Adamem i Justyną próbując uciec od natrętnych taksówkarzy i tragarzy próbowaliśmy skryć się w cieniu by poczekać na ostatniego uczestnika wyprawy – Alberta (człowiek z Trójmiasta! :D) ale niestety na próżno. Gdy byliśmy już w komplecie przyjechał po nas o. Jacek Gniadek – proboszcz parafii w Lindzie, w której stacjonujemy oraz dyrektor przedszkola, które będziemy malować. Jest werbistą i od 20 lat posługuje w Afryce. Załadowaliśmy bagaże na toyote typu pick’up i ruszyliśmy. Z dziewczynami usiadłyśmy na pace, wiatr wiał nam we włosy i zostawialiśmy za sobą piękne, afrykańskie zachodzące słońce – taki obraz widziałam dotychczas tylko we snach J Poczułam, że to wszystko dzieję się naprawdę!
Mijaliśmy po drodze ludzi, którzy z uśmiechem się nam przypatrywali. Najbardziej rozbrajają mnie kobiety, które noszą na głowach ciężkie kosze, najczęściej z owocami. NIEWIARYGODNE! Przejeżdżając przez centrum Lusaki przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Wszędzie fruwają śmieci,
a stragany zrobione są z … kartonów. Słowami nie da się tego opisać ale ma to swój urok!
Po zrobieniu małych zakupów w centrum handlowym dotarliśmy do Lindy – dzielnicy Lusaki. Nie ma do niej asfaltowej drogi. Jedzie się po strasznych wertepach, od których przewraca się w żołądku :D Po wjeździe do Lindy dopiero zaczyna się prawdziwa Afryka! Mam nadzieję, że dane mi będzie wrzucać jak najwięcej zdjęć bo nie da się tego ująć w słowa J Póki co, mam problem z aparatem …
w trakcie lotu nie wiedzieć czemu zaciął mi się obiektywL Na szczęście prawie wszyscy z naszej ekipy mają aparaty więc fotek będzie pod dostatkiem!

Nasz „dom” czyli pomieszczenie dla wolontariuszy, dopiero z naszym przyjazdem zostało oddane do użytku. Nie było więc tu nic oprócz materaców, pryszniców, zlewów i toalety. Ojciec Jacek skołował nam lodówkę, czajnik i palnik więc było łatwiej :) Wypiliśmy inauguracyjne piwko, zjedliśmy polskie kiełbasy i poszliśmy spać.

O 6:30 wybrałyśmy się z Justyną na Mszę św., którą odprawiał o. Jacek. Początkowo w kościele
w pierwszych rzędach siedziały same kobiety. Były przepięknie, kolorowo ubrane! Jednak dopiero gdy zaczęły śpiewać przeżyłam totalną ekstazę! Widać i słychać było, że śpiewają spontanicznie, od serca, brzmiało to tak jakby ćwiczyły codziennie po parę godzin. Prze-pię-knie!
Po Mszy wybraliśmy się na zakupy. Postanowiliśmy głównie z zebranych przeze mnie pieniędzy, zakupić najpotrzebniejsze rzeczy: pościele, prześcieradła, szafki, garnki, sztućce, miski, ściereczki, haczyki itd. Przed wizytą w sklepie odwiedziliśmy kawiarnię, w której ponoć jest najlepsza kawa
w Lusace. Była pyszna i w przystępnej cenie J Wymieniliśmy dolary na lokalne kwachy. Można jednak wymieniać tylko tysiąc dolarów i to w dodatku trzeba mieć przy sobie paszport. Beata z Albertem poszli do banku (w kantorze nie mieli takiej kwoty :P), a reszta poszła wraz z ojcem ogarniać zakup Internetu i kart do telefonów. Trochę była z tym maniana … A teraz uwaga: większość moich znajomych nie uwierzy ale zostałam oficjalnym skarbnikiem wyjazdu :D  Póki co, radzę sobie J

Ponieważ nie zdołaliśmy zakupić wszystkiego, czego potrzebowaliśmy, odwiedziliśmy kolejny, wielki supermarket i tam dokupiliśmy resztę rzeczy.  Najdroższy ale też najbardziej praktyczny był zakup turystycznej szafki z pięcioma półkami i wieloma kieszonkami. Wraz z Justyną i Beatą mogłyśmy się całkowicie wypakować i poczuć jak w domu J

Wracając do Lindy, zajechaliśmy do pięknego hotelu z basenem i pubem. Wypiliśmy piwko
i poczuliśmy trochę luksusu. I choć było tam pięknie to zdecydowanie bardziej odpowiada mi typowo dziki, afrykański klimat J Kiedy wjeżdżaliśmy na pace do naszej dzielnicy, dzieci machały nam i krzyczały „muzumbu” co oznacza „biały człowiek”. Poczuliśmy się jak gwiazdy i lokalna atrakcja :P
Jestem tu dzień, a już jestem w tym miejscu zakochana!

Po całym organizacyjnym dniu, wróciliśmy do domu by go urządzić. Zrobiliśmy przemeblowanie, wielkie sprzątanie i w tej chwili jest tu cudnie J
Mega się rozpisałam, a to i tak tylko szczątkowe informacje. Niestety ze względu na problemy z Internetem nie obiecuję, że będę pisać codziennie ale postaram się!

Jestem szczęśliwa, czuję się dobrze J Jedynie od kurzu i suchego powietrza mam zapchany nos i ciągle kicham, a od darcia się podczas jazdy na pace rozbolało mnie gardło :P Na szczęście jest z nami pielęgniarka ;)
Ekipa jest super! Nieustannie boli mnie brzuch ze śmiechu J

To by było na tyle,
ślę afrykańskie całusy, 
Wasza Dosia


Ethiopian airlines :)

Afryka!

Lusaka z lotu ptaka

lotnisko PKS

Integracja :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz