Hej Kochani! Piszę dopiero teraz bo na miejscu mieliśmy
problem z Internetem. Jest bardzo drogi
i wcale nie śmiga tak szybko jak wszyscy myśleliśmy ale jesteśmy w Afryce, a tu wszystko się może zdarzyć J
i wcale nie śmiga tak szybko jak wszyscy myśleliśmy ale jesteśmy w Afryce, a tu wszystko się może zdarzyć J
Lot choć długi przebiegł bardzo spokojnie i bezpiecznie.
Lądowanie mieliśmy miękkie, obsługę bardzo miłą, dobre jedzenie, piękne
widoki,a przesiadki dość sprawne. Poirytowałam się jedynie pod koniec podróży
bo mieliśmy niespodziewane międzylądowanie w Harare (Zimbabwe) żeby zabrać
kolejnych pasażerów i zatankować. Jednak
z powodu jakiś problemów technicznych z oprogramowaniem musieliśmy czekać w
samolocie ponad półtorej godziny, tak więc na miejsce, do Lusaki dotarliśmy
z godzinnym opóźnieniem.
z godzinnym opóźnieniem.
Od razu po wysiadce z samolotu buchnęło gorącem! Było 36
stopni w cieniu. Lotnisko w Lusace jest malutkie i przypomina wyglądem gdański
PKS (serio!). Kolejki po wizy były dość spore ale dostaliśmy je bez problemu.
Nasze bagaże na szczęście też dotarły szczęśliwie! Wraz z Beatą, Adamem i
Justyną próbując uciec od natrętnych taksówkarzy i tragarzy próbowaliśmy skryć
się w cieniu by poczekać na ostatniego uczestnika wyprawy – Alberta (człowiek z
Trójmiasta! :D) ale niestety na próżno. Gdy byliśmy już w komplecie przyjechał
po nas o. Jacek Gniadek – proboszcz parafii w Lindzie, w której stacjonujemy
oraz dyrektor przedszkola, które będziemy malować. Jest werbistą i od 20 lat
posługuje w Afryce. Załadowaliśmy bagaże na toyote typu pick’up i ruszyliśmy. Z
dziewczynami usiadłyśmy na pace, wiatr wiał nam we włosy i zostawialiśmy za
sobą piękne, afrykańskie zachodzące słońce – taki obraz widziałam dotychczas
tylko we snach J
Poczułam, że to wszystko dzieję się naprawdę!
Mijaliśmy po drodze ludzi, którzy z uśmiechem się nam
przypatrywali. Najbardziej rozbrajają mnie kobiety, które noszą na głowach
ciężkie kosze, najczęściej z owocami. NIEWIARYGODNE! Przejeżdżając przez
centrum Lusaki przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Wszędzie fruwają śmieci,
a stragany zrobione są z … kartonów. Słowami nie da się tego opisać ale ma to swój urok!
a stragany zrobione są z … kartonów. Słowami nie da się tego opisać ale ma to swój urok!
Po zrobieniu małych zakupów w centrum handlowym dotarliśmy
do Lindy – dzielnicy Lusaki. Nie ma do niej asfaltowej drogi. Jedzie się po
strasznych wertepach, od których przewraca się w żołądku :D Po wjeździe do Lindy
dopiero zaczyna się prawdziwa Afryka! Mam nadzieję, że dane mi będzie wrzucać
jak najwięcej zdjęć bo nie da się tego ująć w słowa J Póki co, mam problem z
aparatem …
w trakcie lotu nie wiedzieć czemu zaciął mi się obiektywL Na szczęście prawie wszyscy z naszej ekipy mają aparaty więc fotek będzie pod dostatkiem!
Nasz „dom” czyli pomieszczenie dla wolontariuszy, dopiero z naszym przyjazdem zostało oddane do użytku. Nie było więc tu nic oprócz materaców, pryszniców, zlewów i toalety. Ojciec Jacek skołował nam lodówkę, czajnik i palnik więc było łatwiej :) Wypiliśmy inauguracyjne piwko, zjedliśmy polskie kiełbasy i poszliśmy spać.
w trakcie lotu nie wiedzieć czemu zaciął mi się obiektywL Na szczęście prawie wszyscy z naszej ekipy mają aparaty więc fotek będzie pod dostatkiem!
Nasz „dom” czyli pomieszczenie dla wolontariuszy, dopiero z naszym przyjazdem zostało oddane do użytku. Nie było więc tu nic oprócz materaców, pryszniców, zlewów i toalety. Ojciec Jacek skołował nam lodówkę, czajnik i palnik więc było łatwiej :) Wypiliśmy inauguracyjne piwko, zjedliśmy polskie kiełbasy i poszliśmy spać.
O 6:30 wybrałyśmy się z Justyną na Mszę św., którą odprawiał
o. Jacek. Początkowo w kościele
w pierwszych rzędach siedziały same kobiety. Były przepięknie, kolorowo ubrane! Jednak dopiero gdy zaczęły śpiewać przeżyłam totalną ekstazę! Widać i słychać było, że śpiewają spontanicznie, od serca, brzmiało to tak jakby ćwiczyły codziennie po parę godzin. Prze-pię-knie!
w pierwszych rzędach siedziały same kobiety. Były przepięknie, kolorowo ubrane! Jednak dopiero gdy zaczęły śpiewać przeżyłam totalną ekstazę! Widać i słychać było, że śpiewają spontanicznie, od serca, brzmiało to tak jakby ćwiczyły codziennie po parę godzin. Prze-pię-knie!
Po Mszy wybraliśmy się na zakupy. Postanowiliśmy głównie z
zebranych przeze mnie pieniędzy, zakupić najpotrzebniejsze rzeczy: pościele,
prześcieradła, szafki, garnki, sztućce, miski, ściereczki, haczyki itd. Przed
wizytą w sklepie odwiedziliśmy kawiarnię, w której ponoć jest najlepsza kawa
w Lusace. Była pyszna i w przystępnej cenie J Wymieniliśmy dolary na lokalne kwachy. Można jednak wymieniać tylko tysiąc dolarów i to w dodatku trzeba mieć przy sobie paszport. Beata z Albertem poszli do banku (w kantorze nie mieli takiej kwoty :P), a reszta poszła wraz z ojcem ogarniać zakup Internetu i kart do telefonów. Trochę była z tym maniana … A teraz uwaga: większość moich znajomych nie uwierzy ale zostałam oficjalnym skarbnikiem wyjazdu :D Póki co, radzę sobie J
Ponieważ nie zdołaliśmy zakupić wszystkiego, czego potrzebowaliśmy, odwiedziliśmy kolejny, wielki supermarket i tam dokupiliśmy resztę rzeczy. Najdroższy ale też najbardziej praktyczny był zakup turystycznej szafki z pięcioma półkami i wieloma kieszonkami. Wraz z Justyną i Beatą mogłyśmy się całkowicie wypakować i poczuć jak w domu J
Wracając do Lindy, zajechaliśmy do pięknego hotelu z basenem i pubem. Wypiliśmy piwko
i poczuliśmy trochę luksusu. I choć było tam pięknie to zdecydowanie bardziej odpowiada mi typowo dziki, afrykański klimat J Kiedy wjeżdżaliśmy na pace do naszej dzielnicy, dzieci machały nam i krzyczały „muzumbu” co oznacza „biały człowiek”. Poczuliśmy się jak gwiazdy i lokalna atrakcja :P
Jestem tu dzień, a już jestem w tym miejscu zakochana!
w Lusace. Była pyszna i w przystępnej cenie J Wymieniliśmy dolary na lokalne kwachy. Można jednak wymieniać tylko tysiąc dolarów i to w dodatku trzeba mieć przy sobie paszport. Beata z Albertem poszli do banku (w kantorze nie mieli takiej kwoty :P), a reszta poszła wraz z ojcem ogarniać zakup Internetu i kart do telefonów. Trochę była z tym maniana … A teraz uwaga: większość moich znajomych nie uwierzy ale zostałam oficjalnym skarbnikiem wyjazdu :D Póki co, radzę sobie J
Ponieważ nie zdołaliśmy zakupić wszystkiego, czego potrzebowaliśmy, odwiedziliśmy kolejny, wielki supermarket i tam dokupiliśmy resztę rzeczy. Najdroższy ale też najbardziej praktyczny był zakup turystycznej szafki z pięcioma półkami i wieloma kieszonkami. Wraz z Justyną i Beatą mogłyśmy się całkowicie wypakować i poczuć jak w domu J
Wracając do Lindy, zajechaliśmy do pięknego hotelu z basenem i pubem. Wypiliśmy piwko
i poczuliśmy trochę luksusu. I choć było tam pięknie to zdecydowanie bardziej odpowiada mi typowo dziki, afrykański klimat J Kiedy wjeżdżaliśmy na pace do naszej dzielnicy, dzieci machały nam i krzyczały „muzumbu” co oznacza „biały człowiek”. Poczuliśmy się jak gwiazdy i lokalna atrakcja :P
Jestem tu dzień, a już jestem w tym miejscu zakochana!
Po całym organizacyjnym dniu, wróciliśmy do domu by go
urządzić. Zrobiliśmy przemeblowanie, wielkie sprzątanie i w tej chwili jest tu
cudnie J
Mega się rozpisałam, a to i tak tylko szczątkowe informacje.
Niestety ze względu na problemy z Internetem nie obiecuję, że będę pisać
codziennie ale postaram się!
Jestem szczęśliwa, czuję się dobrze J Jedynie od kurzu i suchego powietrza mam zapchany nos i ciągle kicham, a od darcia się podczas jazdy na pace rozbolało mnie gardło :P Na szczęście jest z nami pielęgniarka ;)
Jestem szczęśliwa, czuję się dobrze J Jedynie od kurzu i suchego powietrza mam zapchany nos i ciągle kicham, a od darcia się podczas jazdy na pace rozbolało mnie gardło :P Na szczęście jest z nami pielęgniarka ;)
Ekipa jest super! Nieustannie boli mnie brzuch ze śmiechu J
To by było na tyle,
To by było na tyle,
ślę afrykańskie całusy,
Wasza Dosia
Ethiopian airlines :) |
Afryka! |
Lusaka z lotu ptaka |
lotnisko PKS |
Integracja :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz