poniedziałek, 20 października 2014

Niedziela w Lusace :)

Heeeeeja J Siedzę sobie przed przedszkolem, wokół unosi się drażniący zapach farby, słońce grzeje jak szalone więc zrobiłam sobie przerwę. Jestem cała w zielonych plamkach od farby, a ciężko tu dostać zmywacz do paznokci więc chyba wrócę do Polski jako Shrek :P Najważniejsze jednak, że budynek nabiera kolorów, dobrze mi z myślą, że moja praca będzie cieszyć oko przez najbliższe lata.
Wczoraj była niedziela. Dla Zambijczyków jest to prawdziwe święto, na które przygotowują się cały tydzień. Tego dnia w kościele odbyły się dwie Msze, o 7:00 w języku angielskim i o 9:00 w lokalnym języku nanja. Wybraliśmy się na tę drugą, co jak się później okazało było błędem. Nie zrozumieliśmy ANI SŁOWA i trwała 2.5 h! W kościele było niezwykle duszno więc dosłownie opadaliśmy na ławki ale widzieliśmy, że nie tylko nam mieszczuchom jest ciężko. Choć momentami nudziliśmy się jak mopsy atmosfera była nieoceniona. Jeśli ktoś chce zobaczyć ŻYWY kościół zapraszam do Afryki J Tutaj radość płynie od każdego. Msza jest dla nich wspaniałym duchowym i towarzyskim przeżyciem. Ich zaangażowanie widać chociażby po wspaniałych, kolorowych strojach. Nie wiem gdzie i w jaki sposób prasują i piorą te ciuchy ale wyglądają w nich fenomenalnie! Jedni ubierają tradycyjne, świąteczne stroje, a drudzy po prostu eleganckie koszule, sukienki. Trzeba przyznać, że niektórzy wyglądają bardzo europejsko. Najbardziej podoba mi się strój panów kościelnych (taki odpowiednik serpen fidelis :P). Niebieskie garnitury i czerwone krawaty. Niestety nie wzięliśmy ze sobą aparatu ale przede mną jeszcze wiele niedziel więc zdążę się z Wami podzielić zdjęciami J
Najbardziej jednak podobały mi się śpiewy. Dostałam propozycję, żeby za tydzień zaśpiewać psalm i nauczyć dzieciaków polskich piosenek. Tak jak dla mnie niesamowitą atrakcją jest ich śpiew i muzyka tak dla nich europejska harmonia jest oryginalna. Nie wiem jednak czy się odważę bo przy ich głosach można popaść w kompleksy :P Do tego niesamowicie się ruszają! Dancehall przy tym to pikuś (i to w kościele!) Normalnie bioderka i nogi same chodzą. Nie dość, że te piosenki są typowo afrykańskie i mają niesamowitą energię to są przy tym niezwykle długie …. I to chyba jedyna ich wada ;) Za tydzień postaram się dokładniej opisać poszczególne obrzędy bo różnią się od naszych polskich. Ponoć do końca roku ma być odprawionych szesnaście ślubów w tym jeden za tydzień więc może być ciekawie J Oczywiście każda nasza styczność z mieszkańcami łączy się z uśmiechem, podaniem dłoni i zagajeniem „how are you sister?” Bardzo to miłe i chyba mi się nie znudzi J

Po Mszy, dość zmęczeni, wyruszyliśmy na Sunday Market w centrum Lusaki. Co niedziele na targ zjeżdżają się handlarze by sprzedawać swoje wyroby. Dla mnie, mimo upału, był to istny raj! Tysiące figurek, dzbanków, misek, biżuterii, kiecek, chust, toreb, bębnów, obrazów i wiele wiele innych etnicznych przedmiotów. Mimo, że pewnie jeszcze zagoszczę tam nie raz już kupiłam parę prezentów J Kto mnie zna, to wie, że ciężko mi się jest pilnować w takich miejscach. To wszystko jest tak piękne! Nie ma konkretnych cen, z każdym sprzedawcą trzeba się targować. Np. Albert kupił zarąbisty bęben za 60 kwacha co na polskie wychodzi tylko 30 zł! Myślę, że w Polsce spokojnie na Jarmarku Dominikańskim kupiłabym go za 300 zł. Swoją drogą to czysty biznes sprowadzać z Zambii takie gadżety i sprzedawać je u nas. Obiecuję przy następnej wizycie na targu robić mnóstwo zdjęć J
Po godzinie 17 o. Jacek odebrał nas z shoppingu. Był z nim także o. Janusz – werbista, który od niedawna posługuje w innej archidiecezji zambijskiej, 120 km od Lusaki. Wcześniej stacjonował
w Botswanie i na Filipinach. Wspólnie udaliśmy się do pobliskiego pubu, w którym czuliśmy się dość nieswojo (europejsko :P) Mimo tego rozmowy o życiu przy piwku uważam za udane J

Niestety jutro opuszcza nas Albert, który przyjechał tylko na tydzień. Na dniach ma przyjechać Kuba – architekt, ziomek z Gdańska. Niestety też tylko na tydzień.
Afryka daje się nam we znaki. Ja dochodzę do siebie choć mam okropną chrypę i ciężko mnie zrozumieć. Katar już nie męczy tak jak wcześniej. Niestety atakują nas rewolucje żołądkowe spowodowane miejscowym jedzeniem i mocnym słońcem. Trzymajcie za nas kciuki! Szkoda by było marnować wyjazd na leżenie w łóżku J
Dziś w końcu dostaliśmy kuchenkę gazową więc na bogato J

Ściskam Wam mocno,
Dosia



 
Popo = papaja 

klinika

warzywniak

nasze dzieciaczki z Lindy

jedna z tutejszych dziecięcych rozrywek 

przy studni 

nasz kościół

malujemy plac zabaw

1 komentarz: