czwartek, 23 października 2014

Pierwszy tydzień w Zambii :)

Hej,
Wczoraj minął tydzień odkąd jestem na Czarnym Lądzie. Czas mija tu bardzo szybko bo od rana do wieczora jestem czymś zajęta. O. Jacek nie pozwala nam się nudzić, chce jak najwięcej nam pokazać.

Od rana malowaliśmy, a po południu wybraliśmy się do centrum. W godzinie szczytu tak jak w europejskich miastach są gigantyczne korki. Jest to szansa zarobku dla miejscowych handlarzy, którzy sprzedają wszystko! Od doładowań do telefonów, poprzez owoce kończąc na szczotkach do kibli. Są bardzo natrętni, więc jak tylko widać ich na horyzoncie trzeba blokować drzwi i zamykać okna w samochodzie.

Kobiety noszą owoce i warzywa na głowach. Kupiliśmy od jednej z nich dwa pyszne ananasy, ceny są konkurencyjne i o wszystko trzeba się targować. Kosztowały  25 kw (12.50 zł)
Byliśmy też wczoraj na zakupach w supermarkecie, gdzie już jest w pełni świątecznie! W takim miejscu wygląda to podwójnie komicznie :P A w Polsce już są choinki w sklepach?

Pod wieczór odwiedziliśmy Bogdana, znajomego o. Jacka, który mieszka w Zambii 16 lat. Próbował tu różnych biznesów ale w ostateczności produkuje wino owocowe (pospolitego bełta). Nazywa się BAWAGAN (bałagan). Nazwa wywodzi z PRLu, gdyż w tamtym okresie w Polsce również pito alkohol o takiej nazwie. Drugi trunek to ŁOBUZ, który ma etykietkę łudząco podobną do Jacka Danielsa :P Postaram się przywieść do Polski. Interes się jakoś kręci, choć te wina są bardzo tanie, ok. 16 kw (8 zł). Niezwykłe jest to, że w samej Zambii nie destylują spirytusu! Byłby to pewnie dobry biznes. Bogdan wraz ze swoją żoną Martą (węgierką, która żyje w Zambii 21 lat) przyjęli nas niezwykle gościnnie. Był grill, przekąski, sałatka no i driny z bałaganu J Mieli także cudowne psy! Jeden z nich, szczeniaczek ,leżał u mnie na kolanach przez cały czas! Było dużo śmiechu, anegdotek, dyskusji. Rozmowa z człowiekiem, który odważył się całkowicie przemienić swoje życie by zamieszkać na końcu świata jest niezwykle ubogacająca. Może uzmysłowić wiele rzeczy  i poszerzyć horyzonty. To był niezwykle miły wieczór i na pewno jeszcze go powtórzymy. Bogdan obiecał, że następnym razem zrobi pizzę bo mają wielki piec w ogrodzie.



Zmęczeni ale w szampańskich humorach pojechaliśmy na lotnisko po Kubę – architekta z Gdańska, który przyjechał do Lindy na tydzień. Poszliśmy spać ok. 1, więc dziś wstaliśmy po 9.
Mój organizm się poddał, więc od dziś zaczęłam brać antybiotyk na zapalenie zatok. Uciążliwy katar odbiera mi dobre samopoczucie, więc nie zamierzam się z nim dłużej użerać! Przyjechałam tu czerpać radość z każdego dnia, a nie chodzić z chusteczkami i ciągle smarkać. Trzymajcie kciuki, żeby leki zadziałały.

Dzisiejszy dzień spędziliśmy na malowaniu sufitów. Początkowo miałam strach przed wejściem na dość wysokie, chwiejne rusztowanie ale go przezwyciężyłam i nawet się wkręciłam :P Odnalazłam
w sobie zadatki na malarza pokojowego J  Szkoda tylko, że tak ciężko się z tej farby domyć.
Jutro w Lusace wielkie święto! 50 lat odzyskania niepodległości przez Zambię. W całym mieście wiszą plakaty i flagi, mieszkańcy przygotowują koncerty i różne eventy, także weekend zapowiada się ciekawie. Postaram się w miarę na bieżąco zdawać relację.

Przykładem kolegi Adasia zamierzam wypożyczyć rower , pokręcić się po okolicy i nakręcić jakieś krótkie filmiki J Po powrocie do Polski obiecuję się nimi podzielić.

Ściskam Was mocno,

Dosia


Justyna ma bałagan!

Dosia na wysokości

Jazda na pace

Mój pupilek

Coraz bliżej święta ... 

:) 



kobitki 

2 komentarze: