Hej Kochani!
Witam Was po krótkiej przerwie ;)
W najbliższych notkach będę opisywać nasz wyjazd do Livingstone i podzielę go
wg dni bo nie zmieściłabym wszystkich relacji i zdjęć w jednym wpisie! Zaczynam
więc od pierwszego dnia J
9.listopada (niedziela)
Po godzinie 12:00 razem z Justyną
i Beti zapakowałyśmy się na pakę auta. Przed nami prawie 600 km. Wyłożyłyśmy ją
całą kocem, a pod głowami podłożyłyśmy sobie styropiany dla lepszej
amortyzacji. Moje dość szybko się połamały … na szczęście Beti miała dmuchany podgłówek.
Ciężko było się na początku usadowić, więc strasznie się wierciłam ale jak już
przyjęłam odpowiednia pozycję to było boooosko! Słonko świeci, a trzy białek
kobity wylegują się na pace! Oczywiście byłyśmy wielką atrakcją dla miejscowych,
zwłaszcza dla pracowników robót drogowych. Wiatr wiał tak przyjemnie, że mimo
ostrego trzęsienia parę razy ucięłam sobie drzemkę. Żal mi tylko było pięknych,
mijanych krajobrazów, które przespałyśmy … no ale od czego jest droga powrotna?
Przejeżdżaliśmy przez dwa większe miasta, których nazw niestety nie pamiętam.
Zmorą byli „leżący policjanci”, czyli progi zwalniające, które w Zambii, w
większych miejscowościach są po prostu co parę metrów! Czułyśmy się momentami
jak worki kartofli :P
W połowie trasy zrobiliśmy sobie
przerwę na kawę w przydrożnej knajpce (jedynej po drodze). Kawa latte była
pyszna, jedna z lepszych, jaką do tej pory tu piłam. W dodatku nie kosztowała
dużo, bo tylko 12 K czyli 6 zł. Oczywiście kobitka pomyliła się i zamiast 40 K wydała
nam tylko 10, a Adaś dostał podwójne espresso w dwóch filiżankach :P
Odpoczęliśmy i ruszyliśmy dalej w drogę. Zaszło słońce
i zaczęło się robić chłodno, a po chwili zaczął padać deszcz i wiać potworny wiatr. Zaczęłyśmy się więc nakrywać kocem, którym wyłożona była paka. Justyna opatulona kocem i z podgłówkiem na szyi wyglądała jak w karetce :D. Zimny wiatr stawał się uciążliwy przy takiej prędkości, więc zaczęłyśmy walić w dach, żeby o. Jacek się zatrzymał, bo chciałyśmy przesiąść się do środka. Bagaże
o. Jacek władował na pakę i przewiązał liną, a my grzałyśmy się w samochodzie. Trafiliśmy akurat na piękny, afrykański zachód słońca … o takim zawsze śniłam i marzyłam J. Jechaliśmy także najładniejszym w całej Zambii odcinkiem drogi, która sfinansowana była przez Unię Europejską
i faktycznie jechało się jak po stole.
i zaczęło się robić chłodno, a po chwili zaczął padać deszcz i wiać potworny wiatr. Zaczęłyśmy się więc nakrywać kocem, którym wyłożona była paka. Justyna opatulona kocem i z podgłówkiem na szyi wyglądała jak w karetce :D. Zimny wiatr stawał się uciążliwy przy takiej prędkości, więc zaczęłyśmy walić w dach, żeby o. Jacek się zatrzymał, bo chciałyśmy przesiąść się do środka. Bagaże
o. Jacek władował na pakę i przewiązał liną, a my grzałyśmy się w samochodzie. Trafiliśmy akurat na piękny, afrykański zachód słońca … o takim zawsze śniłam i marzyłam J. Jechaliśmy także najładniejszym w całej Zambii odcinkiem drogi, która sfinansowana była przez Unię Europejską
i faktycznie jechało się jak po stole.
Po 19:00 dojechaliśmy do
Livingstone. Od razu moją uwagę przykuł brak śmieci na ulicach! SZOK.
Zatrzymaliśmy się w pokojach gościnnych u o. Romana – werbisty. Beti i Adaś
mieli osobne pokoje,
a my z Justyną wspólny. Dostaliśmy pościel i ręczniki, także pierwsza klasa. Była kuchnia z lodówką, czajnikiem, naczyniami, a nawet żelazkiem. Nad łóżkami nie zabrakło także moskitier, ale były zawieszone na kółku, więc nie były tak praktyczne i wygodne jak nasze w Lindzie i niestety komary żarły. W Livingstone klimat jest zupełnie inny, jest bardziej wilgotno i jeszcze cieplej. Można by było chodzić pod prysznic co 5 minut i nawet nam nie przeszkadzało, że nie było ciepłej wody, bo zimna była przyjemniejsza. Na ścianach w łazience widniała instrukcja włączania i wyłączania prysznica po polsku i angielsku J Kibelek był bardzo niski, a drzwi do toalety się nie domykały, więc musieliśmy je blokować krzesłem. Jednak, było bardzo schludnie i czysto, a w toalecie był nawet odświeżacz!
a my z Justyną wspólny. Dostaliśmy pościel i ręczniki, także pierwsza klasa. Była kuchnia z lodówką, czajnikiem, naczyniami, a nawet żelazkiem. Nad łóżkami nie zabrakło także moskitier, ale były zawieszone na kółku, więc nie były tak praktyczne i wygodne jak nasze w Lindzie i niestety komary żarły. W Livingstone klimat jest zupełnie inny, jest bardziej wilgotno i jeszcze cieplej. Można by było chodzić pod prysznic co 5 minut i nawet nam nie przeszkadzało, że nie było ciepłej wody, bo zimna była przyjemniejsza. Na ścianach w łazience widniała instrukcja włączania i wyłączania prysznica po polsku i angielsku J Kibelek był bardzo niski, a drzwi do toalety się nie domykały, więc musieliśmy je blokować krzesłem. Jednak, było bardzo schludnie i czysto, a w toalecie był nawet odświeżacz!
Po krótkim odpoczynku poszliśmy
na miasto. Mieszkaliśmy praktycznie przy głównej ulicy, w samym centrum, więc
wszędzie było blisko. O. Jacek zabrał nas do pubu z muzyką na żywo ale szybko
się stamtąd ulotniliśmy bo dosłownie nie było czym oddychać, a muzycy i tak
dopiero się rozkręcali. Przeszliśmy się wzdłuż głównej ulicy, pooglądaliśmy
budowle w stylu kolonialnym i wróciliśmy do naszej kwatery. Nie było łatwo
zasnąć, bo przez pół nocy ujadały psy, rechotały żaby i bzyczały komar. AFRYKA
DZIKA! J
Jak starczy netka to już jutro
kolejny wpis, w którym opiszę naszą wizytę na safari w Botswanie.
Ścisk,
Dosia
Przydrożne stragany |
Wioska |
Afrykańska roślinność |
Laski z paki |
Lunch |
Bydło występuje na trawce ... |
... i na jezdni |
Handel w niedzielę! |
Przerwa na kawkę |
W karetce |
Zachód słońca <3 |
Nasz nocleg |
Muzeum Livingstonu |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz