poniedziałek, 3 listopada 2014

Zaduszki

Heja J
Póki co, zrobiłam wykończenia w naszych pomieszczeniach ale skończyła się farba i czekamy na dostawę, postanowiłam więc skorzystać z okazji i coś naskrobać.

Wczoraj w Polsce obchodziliśmy Zaduszki. Wstałam rano i poszłam na msze w języku nanja. Jak zwykle nic nie zrozumiałam, ale Eucharystia była ogromnym przeżyciem J Piękne śpiewy, stroje, oprawa. Szkoda tylko, że te wszystkie zachowania są bardzo powierzchowne … Ostatnie dni uświadomiły mi, że Zambijczycy myślą bardzo prostolinijnie, nie rozumieją symboli i nie przykładają wagi do tradycji. Po mszy o. Jacek zabrał nas na pobliski „cmentarz”. Dlaczego w cudzysłowie? Sami zobaczcie (zdjęcia poniżej). Mieszkańcy Lindy nie dbają o pochówki swych najbliższych. Ich „groby” to po prostu kupy niedbale nasypanego piachu. Wszędzie w koło znajdują się śmieci. Gdyby nie prowizoryczna tabliczka informacyjna, nikt by nie pomyślał, że znajduje się na terenie nekropolii, a raczej na wysypisku śmieci. Drugiego listopada, mimo Święta, nie było na cmentarzu nikogo prócz nas! O. Jacek na Mszy starał się uświadomić wiernych, dlaczego między innymi nie śpiewają „gloria” i czemu ma on na sobie fioletowy ornat, a także zachęcał do odwiedzenia bliskich zmarłych. Na próżno … Jak ksiądz z pewnymi parafianami pojechał na grób mężczyzny, który mocno zżyty był ze wspólnotą kościelną w Lindzie, nie mogli go odnaleźć. Nie pamiętali, gdzie pochowali swojego przyjaciela. To znaczy, że nie odwiedzali go od ponad pół roku od pochówku. Można by to było podciągnąć pod inną kulturę czy zwyczaje, ale to są przecież katolicy, tacy sami jak większość z nas, dlatego powinien być to ich święty obowiązek. Miejmy nadzieje, że kolejne słowa i zachęty o. Jacka zaowocują odmienną postawą. Ma on między innymi w planach zakup ziemi, na której powstałby cmentarz parafialny. Może wtedy, katolicy z Lindy, pod czujnym okiem swojego duszpasterza, będą z większym szacunkiem i dbałością odnosili się do swoich bliskich zmarłych.

Następnie pojechaliśmy na Sunday Market bo to ostatnia szansa dla Beatki i Adasia na kupienie pamiątek. Za tydzień w niedzielę wyjeżdżamy na cztery dni do Livingstonu na rafting przy Victoria Falls i do Botswany na safari (nie mogę się doczekać!), a za dwa tygodnie wylatują już do Polski
i zostajemy same z Justyną L Na szczęście nie na długo, bo ma do nas dojechać Kazik – murarz. Targowanie ze sprzedawcami się powiodło i wróciliśmy z górą pięknych souvenirów J Nawet ja się już na parę skusiłam! Bo jak kupuje się hurtowo to jest taniej :P, a Beti robiła podobne zakupy.
Po szale zakupów wybraliśmy się zobaczyć angielską katedrę w centrum Lusaki. Większość architektów wpadłaby w rozpacz, gdyby ją zobaczyła. Przypominała bardziej hangar niż świątynię … widać, że wywalili w nią mnóstwo kasy, a niestety zamiast wzbudzać zachwyt, straszny jak zresztą większość budowli w stolicy … ale o tym w kolejnych wpisach;) Przy katedrze znajdowały się groby byłych arcybiskupów Lusaki, m.in. Adama Kozłowieckiego, polskiego jezuity, który posługiwał
w Zambii. Niestety na nagrobku zabrakło ostatniej literki przy nazwisku … ehhh :P 

Wracając zajechaliśmy do naszego ulubionego supermarketu Pick&Pay i zrobiliśmy zakupy spożywcze. Załapaliśmy się na koniec promocji naszej ulubionej fasolki w puszce w zalewie pomidorowej (jedynie 4.59 K – 2.30 zł). Dobry i pożywny zapychacz ;) Udało się mi także kupić wielki, cieplutki chleb (4.95 K – 2.47 zł), który chyba jak do tej pory najbardziej przypomina mi polski. I w dodatku smakuje jak graham! Naszym hitem jest także masło orzechowe (7.95 K – 4 zł). Tak jak w kraju za nim nie przepadałam, tak tutaj jest obowiązkowym, energetycznym elementem każdego mojego śniadania J

A teraz, po skończonej, ciężkiej, brudnej pracy zabieram się za jedzenie pysznego arbuza J
Ścisk,

Dosia

Cmentarz ... 

Jeden z ładniejszych nagrobków 

Wanna. WTF?!

Sunday Market :)

Zadowoleni z zakupów :)

Kozłowieck .... :P

Widok z okna samochodu na stolicę ...

Jechała przed nami cysterna z czibuku :P 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz