środa, 19 listopada 2014

Twisty, szkoła i zambijskie ceny!


 Heja!
Dzieje się J W ramach asymilacji i wygody zrobiłam sobie twisty na głowie! Trwało to od rana do wieczora, 12 h, ale nie żałuję. Moimi włosami zajęły się dwie przyjaciółki Linda (z Lindy :P)
i Charitty. Przez cały ten czas zdążyłyśmy przegadać wiele tematów. Sporządziłam m.in. mini słowniczek nanja J Np. pocz – banan, nanazi – ananas, mans – woda, ndwie munzanga – mój przyjaciel, zingat – ile kosztuje?, zikomo – dziękuję, mukale błeno – miłego dnia itd. Teraz możecie szpanować! :P Dziewczyny próbowały gorące kubki Knorra z Polski – zupa serowa z grzankami bardzo im smakowała :D Pokazywałam im zdjęcia mojej rodziny i przyjaciół. One także pochwaliły się fotkami mężów i dzieci. Śpiewały mi świąteczne piosenki w języku nanja, a ja polskie kolędy. Dowiedziałam się mnóstwo o tradycyjnych potrawach. I choć spędziłam cały dzień na tyłku, siedząc na podłodze, było świetnie! Czas minął bardzo szybko na rozmowach. Od 16:00 nie mieliśmy wody
i prądu, więc na koniec Charitty podświetlała moje włosy latarką, a Linda je plotła. Siedziałyśmy na dworzu, bo tam dochodziły jeszcze ostatki słońca, a do pomieszczenia już nie. Było zabawnie i dość zimno. Od dwóch dni jest pochmurno, a my już tęsknimy za gorącem i słonkiem! Dacie wiarę, że zapłaciłam za robociznę 100 K (50zł), a za pasma włosów 50 K (25zł)?! Aż mi było głupio jej tak mało płacić, ale o. Jacek mnie uświadomił, że dla nich to bardzo dużo.

W nocy przyleciał Marcin. Znowu chłopak z Pomorza! Mimo iż od pięciu lat mieszka we Francji to pochodzi ze Starogardu Gdańskiego. Jest stolarzem, więc będzie miał tu sporo roboty.

W środę pierwszy raz odwiedziłam szkołę w Chilandze. Egzaminowałam dzieci z wiedzy religijnej
i sprawdzałam im literki w zeszycie. Byłam z nimi 8h J Pomagałam Lumbie – ich nauczycielce. Dzieciaki są bardzo zaangażowane, świetnie mówią po angielsku, choć czasem ciężko je zrozumieć. Mam nadzieję, że się przyzwyczaję ;) Są bardzo głośne, łeb czasem pękał :D trudno ogarnąć tak wielką gromadkę dzieci (36 osób), zwłaszcza tak żywych. Są jednak bardzo kochane i jak się do mnie przykleiły to już nie chciały się odkleić.  Mają dwie przerwy na jedzenie, śniadanie i lunch. Po lunchu mają przerwę i śpią na ławkach przez godzinę. Wyglądają wtedy jak aniołki J. Zjadłam też pyszny lunch z siostrami, próbowałam szimy (tradycyjna, zambijska, kukurydziana papka, przez którą tak tyją).  Średnio mi podpasowała ale na pewno jest smaczniejsza niż czibuku! Zjadłam też jakieś tutejsze rybki, coś w rodzaju szprotek. Nawet dobre J. Fotki ze szkoły zamieszczę innym razem, bo dziś nie zabrałam ze sobą aparatu.

Po powrocie z Chilangi wybraliśmy się na zakupy do Lindy. Siostry pożyczyły nam jeden rower, niby nowy, ale wymagał naprawy, więc wybraliśmy się do dr Bike. Tutaj na wszystko mówi się doctor … wash doctor, shoes doctor itd. Za usługę zapłaciliśmy 25 K (12.50 zł) + czibuku :D. Jeju, jak oni mogą to pić?! Na rynku udało się nam kupić świeży imbir (za 2K - 1zł). Ciężko tu o masło …. Potrzebujemy do bloku czekoladowego, bo Marcin przywiózł kakao, ale jest drogie (20 K – 10 zł). Generalnie jedzenie jest tu drogie, więc mamy mało urozmaiconą dietę…ale spoko! Głodna nie chodzę J Kolega z Francji przywiózł nam ser żółty, więc jesteśmy w siódmym niebie! Tutaj jest to towar luksusowy, bo kosztuje ok. 200 K (100zł) .

Jutro wybieram się na zakupy do Lusaki J Chcę kupić słowniki, kolorowe brystole i kredki do szkoły Johna. Mam w planach kupić też tani rower żeby dojeżdżać do Chilangi. Później zostawię go do dyspozycji dla innych wolontariuszy ;).
Na razie to tyle! 
Dosia

Pleciemy nie tylko włosy :)

Hard work!

Selvie :)

Może kurczaczka?

Toaleta publiczna w Lindzie

Pierwszy spacer Marcina po Lindzie

Dzieje się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz